Moja własna historia

Gorąca Krew - to opowieść o pięknej, średniowiecznej wampirzycy i o jej
walce ze złą stroną swojej natury. Czy można pokonać zło, tak głęboko
zakorzenione w pragnieniu picia ludzkiej krwi?
Jeśli chcesz przeczytać tę historię od początku, w menu po prawej stronie
znajduje się spis poprzednich części (I-VII), od VIII części spis treści
znajdziecie na dole w liście rozwijalnej. Zapraszam serdecznie:)
Moi drodzy,
Planuję powrót do Gorącej Krwi już od paru miesięcy, niestety ostatnio szwankuje
mi laptop. Mogę jedynie obiecać, że po naprawie postaram się wrócić. Dziękuję tym,
którzy jeszcze tu zaglądają :) Pozdrawiam serdecznie :)

12 urodziny Gorącej Krwi

12 URODZINY GORĄCEJ KRWI
Kiedy zaczynałam pisać Gorącą Krew, wydawało mi się, że skończę za kilka lat. Minęło 12
i nadal do końca jeszcze trochę.
Powoli szykuję się do powrotu z nowymi rozdziałami, a Was, moi dzielni, najwytrwalsi
Czytelnicy, proszę o jeszcze troszkę cierpliwości i dziękuję za wsparcie i motywację :*:*:*
Do rychłego ;)

Uwaga

Instrukcja do wstawiania komentarzy - dla Anonimów
W polu "Komentarz jako" wybierz: "Nazwa/adres URL", w nazwie wpisz
swój nick, a w adresie - jeśli masz bloga, wpisz adres, jeśli nie, zostaw to pole
puste i kliknij "dalej":) Dziękuję i pozdrawiam;)

3.08.2019

Rozdział X - Wampirzy gniew

   - Karolinko, skoczysz do sklepu po warzywa za zupę? - zapytała Amy, zaglądając do pokoju.
Dziewczyna skrzywiła się, ale skinęła głową.
   - Za moment wracam – zapowiedziała i wybiegła z pokoju.
   Spojrzałam na Amy. Karolina była do niej podobna, jedynie nos i oczy odziedziczyła po swoim ojcu. Amy natomiast całkowicie wdała się w mojego męża. Może z wyjątkiem włosów, które były czarne i kręcone.
   Przeszłam z nią do kuchni, gdzie zakrzątała się przy zlewie. Patrzyłam na nią z uśmiechem. Była silna, mimo straty, którą przeżyła, potrafiła podnieść się i znów kogoś pokochać. Byłam z niej dumna, z jej siły, dobroci i mądrości, której mi, niestety, czasami brakowało.
   Gdy jej o tym powiedziałam, pokręciła głową i przytuliła mnie z uśmiechem.
   - To dzięki tobie jestem taka silna, wiesz?
   - Jesteś silna dzięki sobie – zaprotestowałam i odwzajemniłam uścisk.
   Chwilę później wróciła jej córka z zakupami. Wyłożyła je pospieszenie i usiadła naprzeciwko mnie.
   - Opowiadaj, co z Miszą?
   Westchnęłam, przypominając sobie tamten moment i podjęłam historię mojego życia.

   - Nie! - zawołałam rozpaczliwie, szarpiąc się w łańcuchach, a jednocześnie usłyszałam kogoś jeszcze.
   - Zaczekaj, Lisbeth!
   To był Szary Wilk. Obok niego szedł Bystre Oko.
   - Za wcześnie na testy – dodał wnuk Ailey.
   - Wręcz przeciwnie, wszystko obliczyłam. Powinno się udać.
   - Powinno to za mało. - Pokręcił głową. - A on może się nam jeszcze przydać.
   - Niby do czego? - Wydęła usta w grymasie. - Amanda nie powiedziała nam niczego, czego byśmy już nie wiedzieli. A my nie mamy innego wampira do testów.
   - Wstrzymaj się chociaż do jutra, znajdę ci kogoś – zaproponował Szary Wilk.
   - Jutro trzeba mu będzie podać nową dawkę. A jemu jest zimno! - Pokazała triumfalnie palcem na Miszę. - To znaczy, że lekarstwo działa. Tym razem się uda, uwierzcie mi!
   - Proszę, nie pozwól, by to zrobiła – zwróciłam się do Szarego Wilka. Wyraźnie się wahał. - To mój przyjaciel.
   - Zmarnuje się lekarstwo – powtórzyła dziewczyna. - Wiesz, jakie cenne są składniki. Naprawdę nie ma na co czekać. - Lisbeth patrzyła to na swojego wuja, to na Szarego Wilka.
   - Czemu uważasz, że ta dawka jest właściwa? - spytał Bystre Oko.
   - Po zmieszaniu krwi i wystawieniu na słońce, zmienia swój skład. Spójrzcie. - Pokazała im coś w zeszycie.
   - A ciało? Skąd pewność, że przemiana dotknie także jego ciała? - zapytał Szary Wilk. - Zbyt wiele tu niewiadomych...
   - Och, przecież wiesz, że nie możemy tego inaczej sprawdzić! - burknęła dziewczyna. - Po odcięciu im jakiegokolwiek kawałka ciała, szybko się rozpada. Tylko jako całość można poddać je testom. Innej możliwości nie ma. Ale przecież ciało napędzane jest przez krew. To ona jest głównym składnikiem.
   - A nie serce? - zawahał się młodszy z Indian. Rozejrzałam się, ale pozostali strażnicy wciąż we mnie celowali, reszta obecnych przysłuchiwała się naradzie. Misza lekko się kołysał, szczękając zębami.
   - Serce pompuje krew, lecz bez krwi przestaje działać.
   - Ale dopiero po jakiś stu latach – wtrąciłam. - Wysuszony wampir to wciąż żywy wampir. Twoja teoria jest mocno naciągana, Lisbeth.
   - To nie zmienia faktu, że krew nie płonie w słońcu po dodaniu leku i wygląda zupełnie jak ludzka. - Założyła ręce na piersiach.
   - Sprawdźmy to zatem – zdecydował Bystre Oko. Dziewczyna podeszła do długiej wajchy w ścianie.
   - Nie! - zawołałam, szarpiąc się. - Jeśli go zabijesz, przysięgam...
   - Że ty zabijesz mnie? - spytała znudzonym głosem, sięgając ręką w stronę bloczka.
   - Nie – warknęłam, za wszelką cenę chcąc ją powstrzymać. Wiedziałam już, że prośby nie zadziałają. - Nie zabiję. Połamię ci kości. Będziesz cierpieć. I będziesz marzyć o śmierci. - Spojrzałam jej w oczy. Zawahała się na sekundę, a potem zacisnęła usta i pociągnęła za dźwignię.
   Kawałek ruchomego sufitu tuż nad Miszą przesunął się i do środka wpadły promienie słońca. Zamarłam, a mój przyjaciel spojrzał na mnie zdumiony.
   - Ciepło. Czuję ciepło na skórze. To... niezwykłe. Niesamowite. - Spojrzał mi prosto w oczy. - Jak ciepło– powtórzył. - Gorąco. - W jego oczach ujrzałam niepokój, a potem strach. - Amando...?
   - Misza? - Spojrzałam mu w oczy. Poruszył dłonią, jakby chciał wyciągnąć rękę w moją stronę, a w następnej chwili rozsypał się w proch.
   - Misza! - krzyknęłam z rozpaczą i szarpnęłam się w łańcuchach. Usłyszałam jeszcze, jak Lisbeth przeklina, krzyczy coś o porażce i ciska czymś o podłogę, brzęk szkła, rozrywane łańcuchy, gniew, mój gniew i niedowierzanie, że on umarł, że jego już nie ma, choć jeszcze sekundę temu siedział przede mną... A potem poczułam ból głowy i zapadłam w ciemność.

   Ocknęłam się w celi. Pobudka wyglądała tak jak poprzednio, z potwornym bólem głowy, który powoli ustępował. A zatem porazili mnie promieniem. Usiadłam powoli i nagle dotarło do mnie, co się stało.
   Zabili Miszę.
   Poczułam, jak po policzkach płyną mi łzy, a w duszy gromadzi się gniew. Okłamała mnie. Dała słowo, że go nie skrzywdzi, a potem i tak zaryzykowała jego życie dla bezsensownej idei, dla lekarstwa, które nie istniało.
   Misza był moim przyjacielem. Tak krótko żył jako wampir, a jednak cieszył się każdą chwilą. Przed oczami wciąż miałam jego zdumione spojrzenie, gdy nie spłonął od razu. Zacisnęłam zęby.
   Poczułam, jak Namequa obejmuje mnie ramieniem. Choć miałam ochotę wtulić się w nie i rozpłakać, siedziałam sztywno, wpatrując się przed siebie. Nie, jeszcze nie teraz. Myślą, że mogą bezkarnie zabijać moich przyjaciół, łamać dane mi obietnice, nie dbać o konsekwencje. Ale zapomnieli o jednym. Byłam wampirzycą. Byłam silna i wściekła. Gdzieś w głębi duszy wiedziałam, że w końcu ten gniew ustąpi, że przyjdą inne uczucia, ale jeszcze nie teraz. Potrzebowałam tego gniewu. Łowcy musieli zapłacić za to, co zrobili.
   - Czy twój przyjaciel...
   - Nie żyje – warknęłam, odsuwając się od Indianki.
   - Tak mi przykro... Czy mogę ci jakoś pomóc?
   Spojrzałam na nią. Oparłam głowę o ścianę i zerknęłam w górę. Jak mogła mi pomóc? Nikt nie mógł mi pomóc. Nie wrócą mu życia. Naprawdę rozumiałam łowców, którzy zabijali wampiry, by chronić siebie lub swoich bliskich. Ale mordowanie spętanych wampirów w ramach eksperymentów? Bo komuś zamarzyło się zmienić w człowieka swoją babkę?!
   Otarłam oczy z krwawych łez rękawem i znów zapatrzyłam się w sufit. Co właściwie było nad nami? Zacisnęłam pięść. Byłam silna, ale posiłki, które dostawałyśmy, nie wystarczyłyby. Chyba że...
   - Właściwie to... możesz. - Spojrzałam na Namequę. - Oddasz mi dziś swoją porcję krwi?
   - Dobrze, oczywiście – zgodziła się bez wahania, spoglądając na mnie podejrzliwie. Skinęłam głową i w żaden sposób nie dałam jej znać, że mam plan. Szalony plan, przez który mogłam zginąć, ale w tamtym momencie nie miało to najmniejszego znaczenia. Jeśli miałam umrzeć, trudno. Ale z pewnością tu nie zostanę. A ci, którzy poświęcili mojego przyjaciela w imię nauki, musieli zostać ukarani.

   Tego wieczoru wypiłam podwójną porcję krwi i szybko zapadłam w letarg. Najgorsze było przebudzenie. Musiałam czekać. Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w swoje ciało, by rozpoznać, kiedy zapadnie zmrok. Zmiana, która zachodziła, była tak subtelna, że młody wampir nie miał szans jej wyczuć. Ale ja nie byłam młodym wampirem. Tyle wschodów i zachodów słońca już przeżyłam, że nie potrzebowałam okna, by uchwycić początek nocy.
   Namequa próbowała zagaić rozmowę, lecz milczałam. W końcu dała mi spokój. Nie chciałam teraz rozmawiać. Zbyt wielki gniew czułam, by prowadzić jakiekolwiek konwersacje.
   W końcu wyczułam właściwy moment. Na chwilę zamknęłam oczy, a gdy je otworzyłam, niemal się uśmiechnęłam.
   Wstałam, podeszłam do fotela, podniosłam go i połamałam. Indianka patrzyła na mnie ze zdumieniem. Sięgnęłam po wyłamaną nogę z fotela i spojrzałam na wampirzycę.
   - Mają tu tylko jedną lampę, prawda?
   Przytaknęła. Ruszyłam do krat i przerzuciłam między nimi kawałek mebla, trafiając bezbłędnie w lampę, która spadła i roztrzaskała się na tysiące kawałków.
   Teraz liczyły się sekundy.
   Chwyciłam resztę fotela, wskoczyłam na stół, odbiłam się, skoczyłam i uderzyłam meblem w sufit.
   Już wcześniej dostrzegłam słabsze miejsce, przesycone wilgocią. Człowiek pewnie potrzebowałby odpowiednich narzędzi, by się przebić. Ja miałam ogromną siłę, podsyconą emocjami. Uderzyłam tak mocno, że od razu posypał się na mnie sufit i pojawiło się spore pęknięcie. Połamany fotel upadł z głośnym łoskotem. Opadłam na podłogę i zerwałam się natychmiast, ignorując ból po upadku.
   Skoczyłam w stronę pęknięcia w suficie. Chwyciłam się go, podciągnęłam i z rozmachem kopnęłam w sufit, przebijając go stopą. Zasypało mnie odłamkami, ale nie puściłam. Zakaszlałam, starając się wypluć je z ust. Podtrzymując się na jednej ręce i opierając na nodze, uderzyłam pięścią, poszerzając otwór, po czym podciągnęłam się i wyszłam z podłogi w pokoju nad celą.
   - Amando! - usłyszałam wołanie Namequy. Położyłam się na brzuchu i wyciągnęłam rękę.
   - Skacz!
   Posłuchała szybciej, niż się spodziewałam. Gdy tylko poczułam jej uścisk, wciągnęłam ją na górę. Wypluła resztki sufitu z grymasem obrzydzenia, ale w jej oczach, po raz pierwszy odkąd ją spotkałam, ujrzałam nadzieję.
   - I co teraz? - Rozejrzała się po pokoju. Za drzwiami słyszałam już tupot nóg. Biegli tutaj.
   - Nie dajmy im się złapać – mruknęłam, wstałam i pociągnęłam ją za sobą.
   Pokój nie miał okna, więc otworzyłam pierwsze z brzegu drzwi, które prowadziły na korytarz. Tam na szczęście znalazłyśmy okno. Nie było czasu, by mocować się z otwarciem. Osłoniłam twarz ręką i skoczyłam. Uderzyłam o twardą szybę, rozbijając ją całkowicie. Poczułam ból, gdy w ciało wbiły mi się odłamki szkła, na szczęście okno było na parterze. Natychmiast zerwałam się na nogi. Obok mnie wylądowała Namequa, w znacznie lepszym stanie niż ja, gdyż nie musiała wybijać szyby.
   Ruszyłyśmy w wampirzym tempie, ale powstrzymał nas świst kul, którymi łowcy przy otaczającym nas murze strzelali do nas z zapałem. Zrobiłam kilka uników, rozglądając się za najlepszą drogą ucieczki, natomiast moja towarzyszka dopadła najbliższego z łowców i wbiła mu kły w szyję.
   - Pospiesz się! - zawołałam, skręcając w lewo. Okrążyłam dom, ale po drugiej stronie też byli łowcy. Biegli, strzelając na oślep, co wbrew pozorom nie było taką złą taktyką w przypadku gdy kilkunastu łowców próbuje powystrzelać dwie wampirzyce. Przebiegłam w prawo, cudem chyba unikając groźnego ostrzału i zatrzymałam się tuż przed przerażoną dziewczyną, okrytą szarym płaszczem.
   Lisbeth.
   Ta chwila zaskoczenia kosztowała mnie rwący ból w lewym ramieniu, tak silny, że miałam ochotę wyć. Wydawało mi się, że słońce wypala mnie od środka. Zacisnęłam zęby i pomknęłam ku dziewczynie, która zabiła mojego przyjaciela. Nie miała szans na ucieczkę.
   Chwyciłam ją i otoczyłam prawym ramieniem, ustawiając się plecami do ściany domu i usilnie próbując zignorować ból w ramieniu.
   - Przestańcie strzelać albo ona zginie! - zawołałam, przekrzykując odgłosy strzelania. Dopiero teraz rozejrzałam się za moją towarzyszką niedoli i odetchnęłam, gdy pospieszyła ku mnie. Nie wyglądała na ranną, raczej na najedzoną i pełną nadziei. Ukryła się za mną i rozejrzała z niepokojem.
   - Nie zabijesz jej – usłyszałam głos Bystrego Oka i Indianin wyszedł zza rogu domu. Teraz już całkiem spora grupa łowców celowała we mnie i Namequę, ale żaden z nich nie odważył się strzelić. - Ty nie zabijasz ludzi.
   - W tej chwili jestem gotowa naprawić ten błąd – warknęłam i spojrzałam mu prosto w oczy.
   Byłam pełna gniewu i żalu po stracie bliskiej osoby. Moje własne przekonania i wiara nie wydawały się już takie ważne. Skoro mieli mnie zabić, to byłam gotowa zabrać ze sobą przynajmniej tę sadystkę.
   Indianin chyba to pojął, bo ruchem dłoni kazał łowcom się odsunąć, a sam zrobił krok do przodu.
   - Nie krzywdź jej, a pozwolimy ci odejść wolno.
   - Oczywiście, że pozwolicie – odparłam, cofając się, wciąż z ramieniem wokół szyi Lisbeth. Słyszałam bicie jej serca, przestraszony oddech i szum krwi w jej żyłach. - Każ im się odsunąć od bramy.
   Po chwili wahania Bystre Oko skinął na łowców, by wykonali polecenie.
   - Nie, czekajcie! - zawołał nagle Szary Wilk, wychodząc zza uzbrojonych łowców. Nie miał pistoletu. - Namequo z plemienia Sauków, nie możesz odejść. Nie wolno ci! Naprawdę chcesz być potworem, chodzić po świecie i mordować ludzi?! Przy nas masz szansę...
   - Daruj sobie – przerwała mu Ailey. - Prędzej umrę, niż tam wrócę.
   - Nie wrócisz – uspokoiłam ją i powoli skierowałam się ku bramie. - Kiedy wyjdę na zewnątrz i będę na tyle daleko, by wam uciec, puszczę ją.
   - Skąd mamy pewność, że jej nie zabijesz? - zapytał Bystre Oko, nieznacznie posuwając się w naszą stronę.
   - Masz moje słowo, że jej nie zabiję – odparłam, dochodząc już do bramy. Gdy Indianin rzucił się w moją stronę, uniosłam dziewczynę, uważając, by jej nie udusić i ruszyłyśmy razem z Namequą w wampirzym tempie.
   Zatrzymałam się kilka ulic dalej i puściłam Lisbeth, która upadła na ziemię, przeturlała na brzuch i zwymiotowała.
   - Dorwiemy cię. Obie was dorwiemy – wychrypiała, masując szyję. - Nie warto tracić na was czas, by zwrócić wam człowieczeństwo. Zasługujecie na śmierć!
   - Tak jak Misza? - spytałam, podchodząc do niej. Próbowała wstać, ale pchnęłam ją na plecy i nadepnęłam na nogę. - Zabiłaś go. Nawet nie bezmyślnie. Podle i okrutnie. Potraktowałaś go jak bezwartościową rzecz, którą można wypróbować i wyrzucić. Dałaś mi słowo, że go nie skrzywdzisz, a potem i tak go zabiłaś. - Starałam się powstrzymać krwawe łzy, ale i tak wymknęły mi się spod powiek i spłynęły na policzki.
   - Więc jednak mnie zabijesz? Mimo że dałaś słowo? - Dziewczyna szarpnęła się i zaczęła macać ziemię wokół siebie, zapewne szukając jakiejś broni.
   - Och, nie, nie zabiję cię – zapewniłam ją, czując, jak ogarnia mnie gniew, ale nie ten gwałtowny, popychający do pochopnych działań, lecz zimny, mroczny, żądny zemsty. - Pamiętasz, co ci obiecałam?

2 komentarze:

  1. Jakież mroczne oblicze Amandy :) Ale podobała mi się ta jej złość i energia, z jaką się uwolniła. Taka moc, a nie bierne czekanie na ratunek :)

    OdpowiedzUsuń
  2. MEGA :D podoba mi się taka Amanda :D Dawno nie czytałam z tak zapartym tchem :) Naprawdę udał Ci się ten rozdział. Był zupełnie inny niż oczekiwałam i co najważniejsze nikt nie ratował Amandy :)

    OdpowiedzUsuń