Moja własna historia

Gorąca Krew - to opowieść o pięknej, średniowiecznej wampirzycy i o jej
walce ze złą stroną swojej natury. Czy można pokonać zło, tak głęboko
zakorzenione w pragnieniu picia ludzkiej krwi?
Jeśli chcesz przeczytać tę historię od początku, w menu po prawej stronie
znajduje się spis poprzednich części (I-VII), od VIII części spis treści
znajdziecie na dole w liście rozwijalnej. Zapraszam serdecznie:)
Moi drodzy,
Planuję powrót do Gorącej Krwi już od paru miesięcy, niestety ostatnio szwankuje
mi laptop. Mogę jedynie obiecać, że po naprawie postaram się wrócić. Dziękuję tym,
którzy jeszcze tu zaglądają :) Pozdrawiam serdecznie :)

12 urodziny Gorącej Krwi

12 URODZINY GORĄCEJ KRWI
Kiedy zaczynałam pisać Gorącą Krew, wydawało mi się, że skończę za kilka lat. Minęło 12
i nadal do końca jeszcze trochę.
Powoli szykuję się do powrotu z nowymi rozdziałami, a Was, moi dzielni, najwytrwalsi
Czytelnicy, proszę o jeszcze troszkę cierpliwości i dziękuję za wsparcie i motywację :*:*:*
Do rychłego ;)

Uwaga

Instrukcja do wstawiania komentarzy - dla Anonimów
W polu "Komentarz jako" wybierz: "Nazwa/adres URL", w nazwie wpisz
swój nick, a w adresie - jeśli masz bloga, wpisz adres, jeśli nie, zostaw to pole
puste i kliknij "dalej":) Dziękuję i pozdrawiam;)

18.05.2019

Rozdział IX - Śmiertelne lekarstwo

    - Czyli jednak cię nie posłuchał i wyruszył na poszukiwania – stwierdziła Karolina.
    - Niestety.
   - Ale ktoś was uratował, prawda? Mikkel, Zoe, może Joseph? A może wódz wampirów?
   - Też tak myślałam – odparłam cicho. - I to był mój największy błąd. Oczekiwanie, że ktoś natychmiast wyruszy mi z pomocą i bohatersko wyratuje z opresji. Cóż, urodziłam się w średniowieczu, mimo to przez lata powinnam zmądrzeć. - Pokręciłam głową i wróciłam do mojej opowieści.


   Powiedziałam im wszystko, co chcieli wiedzieć. Pytali głównie o moje odczucia, gdy wschodzi słońce, o letarg i smak krwi. O głód i uczucie towarzyszące zabijaniu. O legendę dotyczącą pierwszych wampirów. Pytali też o rzeczy, które wydawały mi się oczywiste: czy byłam zakochana, o moje życie erotyczne, przy czym byli niebywale zdumieni ilością moich mężów i kochanków. A gdy wyjawiłam im, ile mam lat, byli jeszcze bardziej zdumieni, że tych kochanków miałam tak niewielu. Prychnęłam i oświadczyłam z oburzeniem, że moje życie osobiste to nie ich sprawa. Na szczęście więcej mnie o to nie pytali.
   Miszę zaprowadzili do sąsiedniego pomieszczenia, tam pewnie też była cela. Nadal był nieprzytomny, a przynajmniej na to wyglądało, bo nie słyszałam, by się poruszał. Nasłuchiwałam co jakiś czas, mając nadzieję, że nie zrobili mu krzywdy tym promieniem.
   - Opowiedz nam o najstarszym wampirze. - Polecenie Lisbeth wyrwało mnie z zamyślenia.
   - Tak naprawdę nie wiemy o nim zbyt wiele – zaczęłam ostrożnie. Miałam nadzieję, że nie domyślą się, jak dużo wiem. Inaczej będą próbowali mnie zmusić do mówienia, a ja nie mogłam zdradzić tajemnic Gowana. Za żadną cenę, czy to swojego życia, czy innych. Nie chodziło nawet o to, że najstarszy uznałby to za zdradę i ukarał. Dałam słowo, a przysięga złożona najstarszemu wampirowi wiązała mnie na całe życie i bez względu na wszystko. - Co chcecie wiedzieć?
   - Skąd wiecie, że to akurat on jest najstarszy?
   - Powiedział mi o tym mój opiekun. To wiedza ogólnie znana, jest uznawany za najstarszego, więc pewnie tak jest. - Zerknęłam na nią. Skrobała coś w zeszycie.
   - Podobno go poznałaś.
   - Tak. Byłam na balu i rozmawiałam z nim przez chwilę. Opowiedział mi wtedy tę legendę o powstaniu wampirów. Ale mówił, że to tylko niepotwierdzona teoria. A potem wyjechałam. - Starałam się mówić spokojnie, by nie zdradzać zdenerwowania. Bałam się, że w końcu padnie pytanie, na które nie będę mogła dać im wymijającej odpowiedzi.
   - Jak on wygląda? - Lisbeth spojrzała na mnie z ciekawością w oczach.
   - Jak to wampir. Miał maskę na balu. - Westchnęłam. - Wszyscy mnie o niego wypytują. A my tylko wyszliśmy na chwilę, by porozmawiać. Tymczasem wampiry zrobiły z tego ogromną sensację...
   - Jest młody czy stary? - spytał nagle starszy Indianin. - Choć tyle musiałaś dostrzec.
   - Miał maskę i rękawiczki – odparłam. - Wydaje mi się, że idziecie błędnym tropem. - Pokręciłam głową. - Gdyby najstarszy był odpowiedzią, zapewne już dawno ktoś wynalazłby lekarstwo. Może nawet on sam? - Wzruszyłam ramionami. - Jak w ogóle ma wyglądać to przywracanie wampirów do ludzkiego życia? Co mogłoby w ten sposób na nas zadziałać?
   - Chodzi o wasze ciało i ciało ludzkie – wyjaśniła Lisbeth. Wydawała się być zafascynowana tematem i chętna do wyjaśnień. - Widzisz, wasze serca nadal biją, tylko wolniej. Krew nadal płynie, ale musicie ją uzupełniać. Nie jecie, nie wydalacie, a jednak niektóre potrzeby działają tak samo jak u ludzi, zatem...
   - Zamilknij, Lisbeth – przerwał jej karcąco Bystre Oko. - To tylko wampirzyca, nie naukowiec. I to my zadajemy jej pytania. - Założył ręce na piersi. Dziewczyna spuściła wzrok.
   - I tak już skończyliśmy. Teraz potrzebujemy tylko... - wyjęła dużą, szklaną strzykawkę – pobrać odrobinę krwi, kiedy jesteś przytomna.
   - I porównać ją z krwią, gdy jestem w letargu? - odgadłam, domyślając się, że pobrali mi krew, gdy spałam. - Myślisz, że będzie znacząca różnica?
   - Z pewnością. Teraz bije ci serce, wtedy byłaś jak martwa. Podaj rękę.
   Wyciągnęłam dłoń przez kraty, a jeden z Indian podszedł i ją przytrzymał. Drugi wycelował pistolet w moją głową. Lisbeth wyraźnie była kimś bardzo ważnym, skoro na jej rozkaz ryzykowali dotykanie mnie. I gdyby nie Misza, leżący w celi, w sąsiednim pomieszczeniu, pewnie mogłabym to wykorzystać, by się uwolnić. Zamiast tego, stałam spokojnie i czekałam, aż dziewczyna ukłuje mnie boleśnie i zabierze trochę krwi.
   - Gotowe. - Mężczyźni na te słowa odsunęli się pospiesznie od krat. Lisbeth wyglądała na zadowoloną. - Do zobaczenia jutro! - Odwróciła się i wszyscy wyszli.
   Usiadłam przy ścianie, za którą leżał Misza. Po kilku minutach usłyszałam jego głos.
   - Amando? Jesteś tam?
   - Jestem. Wszystko w porządku?
   - Przepraszam. - Misza chyba przybliżył się do ściany, bo słyszałam go nieco wyraźniej. - Miałem sprowadzić pomoc, ale myślałem, że najpierw zobaczę, dokąd was przenoszą.
   - I gdzie jesteśmy? - spytałam. Westchnął.
   - Na północny zachód od Jamestown. Gdzieś w okolicach Charles City. Powinienem wrócić, gdy tylko zniknęli mi z oczu, ale uznałem, że muszę się upewnić, gdzie dokładnie jesteście i...
   - I wpadłeś w pułapkę – dokończyłam zrezygnowanym tonem. - A przynajmniej zostawiłeś komuś jakąś wiadomość? - wyszeptałam w stronę ściany, na tyle cicho, by ewentualni podsłuchiwacze nie zrozumieli, o co pytam.
   - Nie zdążyłem. Amando, tak mi przykro, wszystko zepsułem, zamiast cię uratować, dałem się złapać. Nie miałem pojęcia, że potrafią nas uśpić jednym strzałem...
   - To promień – wyjaśniłam i opowiedziałam, czego dowiedziałam się od Ailey. W pewnym momencie wampirzyca wtrąciła się do rozmowy, dokładniej wyjaśniając działanie broni łowców.
   - Namequa? - zapytał niepewnie Misza.
   - Tak, miło mi cię poznać, Miszo – odparła Indianka. - Szkoda, że w takich niemiłych okolicznościach.
   - Szkoda – zgodził się wampir. - Oni tak na poważnie z tym lekarstwem? - dodał, zdradzając tym samym, że pod koniec rozmowy był już przytomny.
   - Poważnie – odparła Namequa.
   - Myślicie, że je znajdą?
   - A skąd – mruknęłam.
   - Wątpię – powiedziała równocześnie wampirzyca.
   - Gdyby im się udało... to chciałbyś być znowu człowiekiem? - zapytałam go cicho.
   - Nie – odpowiedział natychmiast, wyraźnie przerażony taką wizją. - Co mnie czeka jako człowieka? Zupełnie nic. Krótkie, trudne życie. Teraz jest łatwiej, mimo wszelkich ograniczeń.
   Nie odpowiedziałam. Zgadzałam się z nim całkowicie. Zbyt długo już byłam wampirem, by nie pojmować prawdy zawartej w tych słowach. Pewnie gdybym miała motywację, kogoś, z kim mogłabym się zestarzeć, nie wahałabym się poświęcić dla niego wszystkiego, co teraz miałam. Ale nie było nikogo takiego. Już nie.
   - Tym, że w końcu wynajdą to cudowne lekarstwo, raczej bym się nie martwiła – odezwała się Namequa. - Gorzej, że wciąż próbują i nadal im nie wychodzi. Czekają nas lata zamknięcia...
   - Nie pocieszyłaś nas – mruknęłam, wstałam i przysunęłam fotel do stolika. Usiadłam i przysunęłam kartkę oraz barwniki. Kto wie, może odkryję w sobie jakiś wielki talent w czasie niewoli u szalonych łowców-naukowców?
   Nie odkryłam. Kwadrans później uznałam, że moje malunki są gorsze od dzieł Indianki.
   - Malowanie wcale nie jest proste – stwierdziłam.
   - Mnie to mówisz? - Wampirzyca uśmiechnęła się ponuro.

   Noc upłynęła nam szybko i głównie na rozmowie. Okazało się, że Misza nie miał takich wygód jak my; u niego w celi był tylko siennik i nic więcej. Zbadałam pozostałe dwie ściany, jedna być może odgradzała nas od innej celi, ale wszystko wskazywało na to, że pustej. Za drugą chyba była tylko ziemia, co wyraźnie wskazywało, że jesteśmy pod jakimś domem. Pomyślałam nawet o wykopaniu tunelu, jednakże łowcy z pewnością nas obserwowali lub słuchali i bez wątpienia nie czekaliby spokojnie, aż przekopiemy się na wolność.
   Tuż nad ranem dostaliśmy posiłek i zapadliśmy w letarg. Gdy się obudziłam, Namequa siedziała przy stole i składała kartki w różne figury przypominające zwierzęta lub rzeczy.
   - Zabrali Miszę – poinformowała mnie od razu.
   - Jak to? Dokąd? - Zerwałam się i przylgnęłam do ściany, nasłuchując. W sąsiedniej celi panowała cisza.
   - Nie wiem. - Westchnęła. - Mam nadzieję, że nie skrzywdzą twojego przyjaciela.
   - Dokąd go zabraliście?! - zawołałam głośno, wpatrując się w lampę, jakby to właśnie przez nią nas widzieli. - Zrobiłam, co chcieliście, powiedziałam wam, co wiedziałam, daliście mi słowo, że go nie skrzywdzicie!
   Nikt nie odpowiedział. Rzuciłam się do krat i mocno pociągnęłam, ale w tym samym momencie poraził mnie promień. Krzyknęłam z bólu i odskoczyłam do przeciwległej ściany.
   Przez następne godziny chodziłam po celi, krzyczałam i denerwowałam się. Indianka początkowo próbowała mnie pocieszać, ale wkrótce dała sobie spokój i starała się nie zwracać na mnie uwagi. Nie rozumiałam, jak mogła być taka opanowana i pogodzona z losem?
   - A co mam zrobić? - zapytała mnie spokojnie. - Na początku wściekałam się tak jak ty, ale wierz mi, to nic nie daje. Czas mija mi szybciej, gdy się czymś zajmuję.
   - Czas do czego? Do zażycia cudownego nieistniejącego lekarstwa?
   - Czas do przybycia pomocy – wyszeptała. - W końcu mój narzeczony się zjawi albo przyśle kogoś, kto będzie w stanie mnie stąd wydostać. Za kilka dni, za miesiąc, za rok, kto wie. Może nawet za parę lat. Jedyne, co mi pozostaje, to czekać.
   - No popatrz, a ja spodziewałam się po córce słynnego wodza większej aktywności – mruknęłam.
   - Tak, słynny wódz wojenny – powiedziała Namequa gorzko. - Słynny z tego, że przegrał, a potem przyznał się do porażki i uległ bladym twarzom. Jak to dobrze, że jestem jego córką. Spokojna, uległa Ailey Baker, Namequa z plemienia Sauków.
   Zdumiała mnie gorycz w jej głosie. Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, do pomieszczenia weszli Indianie.
   - Jeśli chcesz zobaczyć przyjaciela, nie próbuj uciekać – nakazał jeden z nich, celując w moją głowę. Trzech innych stało tuż za nim i również mieli mnie na celowniku. Piąty mierzył do mojej współwięźniarki.
   - W porządku – odparłam i gdy otworzyli celę, pozwoliłam im się skuć. Założyli mi też kajdany na nogi. O mało nie prychnęłam. Gdybym chciała, pewnie bez trudu bym je rozerwała. I tak nie mogłam nic zrobić, najpierw musiałam zobaczyć się z Miszą. - Coś mu zrobiliście? - spytałam z niepokojem.
   Nie odpowiedzieli. Wyprowadzili mnie i powoli ruszyliśmy po schodach. Nie poganiali mnie.
   W końcu weszliśmy do ogromnej sali pełnej regałów z półkami zawalonymi różnymi słoikami, pojemnikami i miskami. W rogach stały stoliki, przy których pracowali ludzie, głównie Indianie i Metysi. Coś mieszali, potrząsali, przelewali. Na środku stał duży drewniany stół, a na nim przedziwne urządzenie. U góry miało kilka lejków, dalej były szklane i plastikowe rury, a kończyły się w niewielkich pojemnikach z różnokolorowymi cieczami.
   Po obu stronach stołu znajdowały się dwa duże, obdarte krzesła. Na jednym siedział przykuty Misza, pilnowany przez ludzi z bronią, a na drugim posadzono mnie. Natychmiast założono mi dodatkowe łańcuchy, przykuwając mnie do krzesła.
   - Wszystko w porządku? - zapytałam przyjaciela. Niepewnie pokręcił głową.
   - Nie wiem. Coś mi podali.
   - Co mu zrobiliście?! - zawołałam, rozglądając się za Lisbeth. Chwilę później weszła do sali i ruszyła w naszą stronę, szeroko uśmiechnięta.
   - Dobre wieści. Mamy lekarstwo. Po podaniu go do krwi i nagrzaniu słońcem, krew wampira nie płonie, lecz zostaje pochłonięta i asymiluje się. To pierwszy krok do człowieczeństwa. A twój przyjaciel ma zaszczyt zostać pierwszym wampirem zmienionym na powrót w człowieka!
   - Co? Nie zgadzam się! - zawołał Misza, a ja go poparłam.
   - Nie tak się umawialiśmy, nie będziecie testować tego na Miszy!
   - Tak się składa, że nie mamy obecnie innych wampirów. Ty i Namequa jesteście zbyt cenne. - Lisbeth sięgnęła po strzykawkę i wbiła ją w rękę Miszy. - Ostatnia dawka. A potem wystawimy go na słońce i... znów będzie człowiekiem.
   - Nie waż się! - warknęłam, szarpiąc się w łańcuchach. Strażnicy, którzy mnie przyprowadzili, natychmiast wycelowali we mnie broń. - A co, jeśli to nie zadziała? Zabijesz go! Dałaś mi słowo!
   - Nie zamierzam go skrzywdzić. - Dziewczyna wzruszyła ramionami i wyciągnęła igłę. - Ale nie wspominałam, że nie będę na nim testować.
   - Czego chcesz? Co mam zrobić? - dopytywałam się.
   - Siedź i obserwuj, bo jeśli się uda, będziesz następna. - Odłożyła igłę i cofnęła się o krok. - Jak się czujesz? - zapytała Miszę.
   - Jest mi zimno – powiedział powoli, ze zdziwieniem. - Nie pamiętam, kiedy ostatnio było mi zimno. - Spojrzał na mnie z lękiem. - Amando, przepraszam...
   - Nie przepraszaj, to nie twoja wina. To ja cię w to wciągnęłam, uparłam się, by tutaj przyjść... - Poczułam łzy pod powiekami.
   - Zi... zimno. - Mój przyjaciel zaszczękał zębami. - Krasotka, jeśli umrę, powinnaś wiedzieć, że jestem ci wdzięczny za ten dodatkowy czas, jaki dostałem dzięki tobie i za to, że ocaliłaś mnie dwa razy... Ja... cieszę się, że było mi to dane. To wszystko... sama wiesz... kolory, emocje, wiatr... to było cudowne. Dziękuję.
   - Och, Misza. - Zacisnęłam zęby, by się nie rozpłakać. - Lisbeth, proszę. Zrobię wszystko. Tylko go nie zabijaj. Nie możesz być tak okrutna. Jesteś dobrą osobą, prawda? - Spojrzałam jej w oczy, z nadzieją, że mam rację i ją przekonam. To, co ujrzałam w jej wzroku, zmroziło mnie do głębi. Ona nie tylko zabijała wampiry. Torturowała je. Nazywała to doświadczeniami naukowymi, ale to były zwyczajne tortury. Wszystko w celu zdobycia sławy i bogactwa, jako pierwsza kobieta, która odkryje lekarstwo na wampiryzm. Ambitna, nie licząca się z innymi dziewczyna, uznająca ludzi za jedyny gatunek, który ma prawo żyć i rozporządzać życiem innych gatunków. Zwierząt, wampirów. Nie mogłam jej przekonać.
   - Oczywiście, że jestem dobra. To wy jesteście źli. Ale ja przywrócę wam człowieczeństwo. - Zerknęła na jednego z Indian i skinęła mu ręką. - Już czas.

8 komentarzy:

  1. No to Misha ma przekichane. Nie sądzę by lekarstwo zadziałało, no chyba, że mnie zaskoczysz :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Misza, moje kochane czytelniczki, Misza, bo to Rosjanin;) (swoją drogą, czy ktoś zauważył, że Amanda płynęła do Ameryki z dwoma Michałami?:D)

      Usuń
  2. Sprawdziłam, że poprawna pisownia to jednak Misha. Poza tym myślę, że nie ma się co przywiązywać do jego imienia skoro i tak pewnie nie dożyje końca kolejnego rozdziału ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja znalazłam w SJP że "Misza - zdrobnienie od: Michaił (rosyjskie imię męskie)" Więc u mnie to Misza albo Michaił, nie Misha.
      Jak szybko wszyscy już go spisali na straty:P

      Usuń
  3. To Twoja historia, więc dobierasz sobie imiona jak chcesz. Ja nadal uważam, że to po prostu spolszczona wersja imienia Misha ;). Jakoś mi go nie szkoda. Wiesz z jakich powodów :)

    OdpowiedzUsuń
  4. I tak wychodzą z człowieka przyzwyczajenia :D Nawet nie zauważyłam innej pisowni :D Wielokrotnie spotkałam się z imieniem Misha i tak to widziałam :D Dzięki za zwrócenie uwagi

    OdpowiedzUsuń
  5. Jakoś też nie czuję tego, by lekarstwo miało zadziałać. Może kiedyś, ale pewnie nie teraz ;)

    OdpowiedzUsuń