Moja własna historia

Gorąca Krew - to opowieść o pięknej, średniowiecznej wampirzycy i o jej
walce ze złą stroną swojej natury. Czy można pokonać zło, tak głęboko
zakorzenione w pragnieniu picia ludzkiej krwi?
Jeśli chcesz przeczytać tę historię od początku, w menu po prawej stronie
znajduje się spis poprzednich części (I-VII), od VIII części spis treści
znajdziecie na dole w liście rozwijalnej. Zapraszam serdecznie:)
Moi drodzy,
Planuję powrót do Gorącej Krwi już od paru miesięcy, niestety ostatnio szwankuje
mi laptop. Mogę jedynie obiecać, że po naprawie postaram się wrócić. Dziękuję tym,
którzy jeszcze tu zaglądają :) Pozdrawiam serdecznie :)

12 urodziny Gorącej Krwi

12 URODZINY GORĄCEJ KRWI
Kiedy zaczynałam pisać Gorącą Krew, wydawało mi się, że skończę za kilka lat. Minęło 12
i nadal do końca jeszcze trochę.
Powoli szykuję się do powrotu z nowymi rozdziałami, a Was, moi dzielni, najwytrwalsi
Czytelnicy, proszę o jeszcze troszkę cierpliwości i dziękuję za wsparcie i motywację :*:*:*
Do rychłego ;)

Uwaga

Instrukcja do wstawiania komentarzy - dla Anonimów
W polu "Komentarz jako" wybierz: "Nazwa/adres URL", w nazwie wpisz
swój nick, a w adresie - jeśli masz bloga, wpisz adres, jeśli nie, zostaw to pole
puste i kliknij "dalej":) Dziękuję i pozdrawiam;)

10.03.2020

Rozdział XIII - "Amara"

   - To był Mikkel, prawda?
   Skinęłam głową.
   - Tak, to jego statek stał w porcie.
   Karolina uśmiechnęła się.
   - Tak też myślałam. I pewnie, dziwnym zbiegiem okoliczności, akurat płynął do Anglii?
   - Nie, nie do Anglii. - Westchnęłam, przypominając sobie tamte chwile. - Mikkel płynął do Francji.

   Popatrzyłam na uśmiechniętego Duńczyka, ubranego w biały strój marynarski z oznaczeniami w postaci dwóch pasków i gwiazdy, po czym poznałam, że pełni rolę kapitana. Jasne włosy miał związane na karku.
   - Nie płyniesz przypadkiem do Anglii? - spytałam. Mikkel pokręcił głową.
   - Nie, do Francji, ale możemy nieco wydłużyć trasę. - Ponownie się uśmiechnął. - Pod warunkiem, że nie zamierzasz mnie wyzywać na pojedynek. Ostatni co prawda skończył się dość przyjemnie, ale w razie czego, możemy od razu przejść do tej końcowej części...
   - Nie. - Pokręciłam głową i minęłam go z zaciśniętymi ustami. Zostawił mnie, a teraz zaprasza na swój statek, bym znów była jego kochanką? Nie miałam zamiaru pozwolić, by tak mnie traktował.
   - Hej, zaczekaj. - Złapał mnie za rękę. - Przepraszam, źle mnie zrozumiałaś. Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? I jako przyjaciółkę mogę zabrać cię do Wielkiej Brytanii.
   Obejrzałam się na niego.
   - No proszę, krwiożerczy Mikkel, kapitan „Amary”, nauczył się przepraszać?
   - A tobie zaostrzył się język, Amando. - Puścił mnie i zmarszczył brwi. - Coś się stało? Gdzie Misza?
   - Zginął. Zabili go szaleni łowcy naukowcy – odparłam i zacisnęłam zęby. Ból po stracie przyjaciela był zbyt świeży, by móc swobodnie o tym rozmawiać.
   - Tak mi przykro. - Zanim się zorientowałam, co zamierza, przyciągnął mnie do siebie i przytulił. Oparłam głowę na jego ramieniu i zaciągnęłam się zapachem morza i krwi. Zamrugałam, by się nie rozpłakać. - Co z jego zabójcami? Nie żyją?
   - Żyje, złamałam jej nogę i kilka palców – mruknęłam.
   - Dobre i to. - Kiedy odsunęłam się nieco, spojrzał mi w twarz. Jego intensywnie niebieskie oczy były pełne współczucia. - Mogę ci jakoś pomóc?
   - Możesz mnie stąd zabrać – odparłam. Skinął głową.
   - Wypływamy jutro po zmroku.
   - Mi pasuje. Tylko... kogo zamierzacie jeść w drodze?
   Mikkel uśmiechnął się powoli.
   - Łowców wampirów. Właśnie na tym polegała moja misja – dodał ciszej. - Miałem schwytać ich przywódców, tych, którzy prowadzą badania naukowe na wampirach. Dziś w nocy przyprowadziliśmy ostatniego z pięciu, Indianina. Przywódcy mają przeżyć, pozostali są do naszej dyspozycji.
   - Mogę zobaczyć tego Indianina? - poprosiłam, tknięta nagłym przeczuciem. Mikkel zgodził się po chwili wahania i zaprowadził mnie pod pokład, gdzie trzymali więźniów.
   To był Bystre Oko. Leżał nieprzytomny, lecz żywy. Wyszłam bez słowa i przymknęłam oczy, próbując ujarzmić targające mną emocje.
   - Amando? - Mikkel wydawał się zaniepokojony moim milczeniem. Otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się.
   - Wszystko w porządku. Mam tylko jedną prośbę.
   - Jaką?
   - Posilajcie się dyskretniej niż na poprzednim rejsie, dobrze?

   Z jednej strony, czułam, że to nie do końca w porządku, tak po prostu zgodzić się na śmierć ludzi, którzy być może wcale nie byli źli i okrutni, tylko wykonywali swoją pracę. Łapali wampiry. Albo je zabijali. W końcu znałam niejednego łowcę i niejednego kochałam. A jednak, żaden z nich nie godziłby się na torturowanie wampirów w imię nauki. Łowcy, których znałam, albo myśleli, że zabijają potwory, albo bronili życia swojego i innych ludzi. A ci tutaj? Zabili mojego przyjaciela, mimo że nie wypił nigdy krwi niewinnego człowieka. Mnie też by zabili, choć żywiłam się wyłącznie zwierzęcą krwią. Czemu więc miałabym ich bronić?
   Mimo wszystko miałam nadzieję, że wampiry Mikkela nie urządzą krwawej jatki na pokładzie. Może nie tyle ze względu na mnie, co na Arinę. Od razu po powrocie do domu Zoe i Josepha poszłam do dziewczynki i poinformowałam ją, że wypływamy następnego dnia po zmroku. Potem załatwiłam sprawę z posiłkiem dla mnie, kupując kilkanaście zwierząt i opłacając ich transport na statek. Jeszcze przed świtem poszłam do Namequy, by powiedzieć jej o więźniu Mikkela.
   - A co z Szarym Wilkiem? - zaniepokoiła się Indianka.
   - Nie widziałam go tam – odparłam zgodnie z prawdą. Choć nie sprawdzałam, kto jeszcze był tam uwięziony, Mikkel wspominał o jednym Indianinie. - Jutro wypływam.
   - Żałuję, że nie zostaniesz na moim ślubie. Jeszcze raz dziękuję ci za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. - Namequa przytuliła mnie i zapewniła, że zawsze będę tu mile widziana.

   Następnego dnia od rana trwały przygotowania do podróży. Dołączyłam do nich, gdy tylko się zbudziłam. Miałam teraz więcej rzeczy, niż kiedy tu płynęłam, więc spakowanie zajęło mi trochę czasu. Arina wyjechała wcześniej, by dotrzeć do portu na czas, zabrała też moje rzeczy. Tuż przed zmrokiem pożegnali się ze mną Zoe i Joseph.
   - Pisz do mnie, bo jestem ciekawa, jak potoczą się wasze dalsze losy – poprosiła mnie wampirzyca. - A przede wszystkim, napisz, co z Lily i Jahmesem. Oraz ich nietoperzem. Na pewno jeszcze się zobaczymy – zapewniła.
   - Może przypłyniecie do Anglii – zaproponowałam, na co Zoe obiecała, że się zastanowią.
   Joseph uściskał mnie i życzył powodzenia.
   - Obyś wreszcie była naprawdę szczęśliwa, Amando – powiedział, uśmiechając się tym swoim niesamowitym uśmiechem. - Tak, jak my jesteśmy szczęśliwi – dodał.
   - Bardzo się cieszę, że wam się to udało – zapewniłam. - I dziękuję za wszystko.
   Kiedy słońce skryło się za horyzontem, zastąpione przez księżyc, wyruszyłam do portu. Tam już czekał na mnie Mikkel z załogą, a obok stała Arina z zaciętą miną. Spojrzała na mnie z pretensją.
   - No, wreszcie jesteś. - Wampir pokręcił głową. - Wnieśliśmy twoje rzeczy i zwierzęta, ale nie rozumiem, o co chodzi z tą dziewczynką, która uparcie twierdzi, że zamierza z nami płynąć.
   - Nie wspominałam ci? - Zrobiłam zaskoczoną minę. Oczywiście, że mu nie wspomniałam o dodatkowej pasażerce. Mógłby się nie zgodzić, a teraz, gdy postawiłam go przed faktem dokonanym, odmowa przyjdzie mu o wiele trudniej. - To jest Arina Malkov. Płynie ze mną do Anglii.
   - Na moim statku? - Mikkel uniósł brwi.
   - No raczej nie za statkiem – mruknęłam.
   - To nie jest dobry pomysł. - Wampir pokręcił głową. - To jeszcze dziecko.
   - I jest pod moją opieką – powiedziałam stanowczo.
   - Mimo to, na tym statku będą się działy... różne rzeczy. - Zerknął na dziewczynkę, która spokojnie przysłuchiwała się wymianie zdań.
   - Arina wie o wampirach i widziała już niejedno, poradzi sobie – zapewniłam.
   - Nie możesz gdzieś jej zostawić? U ludzi, którzy się nią zajmą?
   Westchnęłam i pokręciłam głową.
   - Rozumiem, że nas nie zabierzesz?
   Mikkel mruknął coś pod nosem i ruszył na pokład.
   - Chodźcie.
   Kwadrans później „Amara” wypłynęła z portu.
   Po raz kolejny opuszczałam ten kontynent z poczuciem straty. Miałam nadzieję, że w Anglii znajdę swoich przyjaciół i wszystko w końcu potoczy się właściwym torem.

   Podróż upłynęła nam spokojnie i bez większych rewelacji. Arina szybko zyskała sympatię załogi „Amary”, a wampiry nie próbowały jej straszyć ani zabijać ludzi w jej obecności. Spała niemal do południa, potem wychodziła na górę, wracała po południu, a po zmroku dotrzymywała mi towarzystwa i rozmawiała z wampirami.
   - Jens powiedział, że posilają się krwią złych ludzi, których trzymają pod pokładem – powiedziała mi któregoś wieczoru. - Ale nie potrafił wyjaśnić, czemu ci ludzie są źli? Co takiego zrobili?
   - Torturowali wampiry – powiedziałam wprost. - Pamiętasz, jak mówiłam ci o Miszy, który przypłynął tu razem ze mną?
   Skinęła głową, wpatrując się we mnie z uwagą.
   - Próbowali wynaleźć lek na wampiryzm i w efekcie go zabili.
   - A on nie chciał być wampirem?
   - Chciał – zapewniłam ją. - Nie chciał być ofiarą ich eksperymentów. Ale to ich nie powstrzymało.
   - Mikkel mówi, że nie można przestać być wampirem. Jak już raz się umrze, to się nie wróci do życia, prawda? Więc ci łowcy są albo bardzo głupi, albo bardzo źli.
   - Albo jedno i drugie – stwierdziłam, a dziewczynka przyznała mi rację.
   W czasie rejsu poznałam lepiej przyjaciół Mikkela. Poprzednim razem raczej ich unikałam, ze względu na ich upodobania kulinarne, ale w czasie tej podróży musiałam zmienić o nich zdanie. Jens był bardzo otwarty, bezpośredni i szczery, choć miałam wrażenie, że również zbyt obojętny na ludzkie życie. Uważał, że wampiry, jako istoty będące na szczycie łańcucha pokarmowego, to rasa wyższa i niezbyt liczył się z tymi „niższymi”. Może z wyjątkiem Ariny, którą wyraźnie polubił.
   Ole, jedyny, który nie pił niewinnej krwi, był małomówny i nie wdawał się z długie konwersacje, ale pokazał Arinie widoki z bocianiego gniazda i od tej pory dziewczynka codziennie się tam wspinała. Anders lubił pokazywać sztuczki i często się śmiał, a Lars wdawał się w długie dyskusje o życiu, śmierci i sensie istnienia. W ich towarzystwie oraz mojej nowej przyjaciółki, zyskałam spokój i przestałam się zadręczać moralnymi rozterkami. W końcu byłam wampirzycą, czyż nie powinnam stać po stronie mojej rasy?
   Z kolei z Mikkelem rozmawiałam najmniej. Kilka razy zwracał się z delikatną sugestią, byśmy spędzili wspólny czas w jego kajucie, ale nie dałam się przekonać. Nie chciałam się już w nic angażować, a rola chwilowej kochanki jakoś nieszczególnie mi odpowiadała.
   W końcu dotarliśmy do portu w Milford Haven. Do brzegu dobiliśmy w nocy i tam nas wysadzono. Pożegnałyśmy się z załogą, która życzyła nam powodzenia.
   - Gdybyś czegoś potrzebowała, Amando, wyślij kogoś do mnie. - Mikkel podał mi kartkę z kilkoma adresami w różnych krajach. - Przybędę najszybciej, jak będę mógł.
   - Dziękuję. - Uściskałam go. - Pozdrów ode mnie Gowana – szepnęłam mu po ucha.
   - Pozdrowię – zapewnił z dziwnie zadowoloną miną i pocałował mnie niespodziewanie. Pozwoliłam mu na to, ba, nawet odpowiedziałam na pocałunek, ciesząc się, że nie kusił mnie tak w trakcie rejsu, bo moja silna wola pewnie rozpadłaby się jak wampir w słońcu.
   - Do zobaczenia – powiedziałam, gdy w końcu udało mi się odsunąć i dołączyłam do Ariny na brzegu, a „Amara” ruszyła w stronę Francji.
   - A więc to jest Wielka Brytania. - Arina rozejrzała się ciekawie, ja również, jako że ostatnio byłam tu w drugiej połowie osiemnastego wieku.
   - Tak dokładniej, to Walia – poprawiłam ją. - Chodź, znajdziemy jakiś środek transportu i nocleg. A od jutra zacznę szukać moich przyjaciół.
   Wyszliśmy z portu i ruszyliśmy przed siebie. Szłyśmy wzdłuż jeziora, mijając domy i wypatrując jakiejś gospody. W końcu po prawej stronie dojrzałam więcej budynków i tam się skierowałyśmy.
   Było już po północy, kiedy dotarłyśmy do gospody. Niestety, okazało się, że nie mają wolnych pokoi. Karczmarz dziwnie się nam przyglądał i w końcu wysłał do gospody w innej części miasta. Chcąc nie chcąc, zabrałyśmy rzeczy i ruszyłyśmy we wskazanym kierunku.
   Miasto było czyste i ładne, księżyc oświetlał różnej wielkości domy z kamienia. Zerknęłam na moją towarzyszkę, która rozglądała się z ciekawością, ale mocno ściskała moją dłoń. Spacer po nocy w nieznanym miejscu, zwłaszcza po długiej podróży, nie był szczególnie atrakcyjny dla dwunastolatki, nawet tak doświadczonej przez życie jak Arina. Opatuliłam ją dokładniej płaszczem i przyspieszyłyśmy.
   Nie zdążyłyśmy zajść daleko. Drogę zastąpiło nam trzech groźnie wyglądających mężczyzn. Ubrani na czarno, w mocno wytartych płaszczach i połatanych spodniach, z bronią w ręku. Dwóch miało pałki, jeden trzymał nóż. Najwyraźniej był ich przywódcą, bo wysunął się nieco do przodu.
   - Czego chcecie? - zapytałam po angielsku, przesuwając Arinę za siebie.
   - Oddaj pieniądze i biżuterię – odparł przywódca. Był nieco wyższy od dwóch pozostałych i masywniejszy. Westchnęłam.
   - Źle trafiliście, chłopcy. Przepuśćcie nas.
   - Popatrz, myśli, że da nam radę – mruknął drugi z mężczyzn, chudy wąsacz.
   - Przepuścimy, gdy zrobicie, o co ładnie was poprosiłem – powiedział przywódca, robiąc krok w naszą stronę. Arina wyjrzała zza mnie, wyraźnie zaciekawiona finałem naszej konwersacji.
   - A może po prostu odejdziecie i oszczędzicie sobie bólu? - Postawiłam walizki i zrobiłam krok w ich stronę. - Nie wyglądacie mi na zabójców. Rozumiem, że niezbyt dobrze wam się powodzi i szukacie łatwego zarobku, ale tu go nie znajdziecie. Daję wam ostatnią szansę. - Kiedy tylko się roześmiali, podciągnęłam rękawy i zrzuciłam płaszcz, zostając w ciemnej, wygodnej sukience do kostek. Ściągnęłam też rękawiczki i rzuciłam na płaszcz. Nie chciałam ich zniszczyć w czasie walki. Zerknęłam na dziewczynkę, która wydawała się podekscytowana.
   - Ale będzie zabawa – oznajmiła i usiadła na swojej walizce. - No dalej, przecież i tak wiadomo, że sobie nie pójdą.
   Przywódca uniósł nóż i ruszył w moją stronę. Zatrzymaliśmy się jakieś dwa kroki od siebie.
   - Nie chcę cię pociąć, więc po prostu oddaj nam swoje rzeczy i możecie przejść, dobrze? - zwrócił się do mnie niemal przyjaźnie. Ciemne oczy zabłyszczały jednak ostrzegawczo. Wiedziałam już, że nie ustąpi.
   - Nie chcę cię zabić, ale jeśli niechcący coś ci połamię, to możesz winić tylko siebie – odpowiedziałam mu. Pokręcił głową i spróbował złapać mnie za rękę, trzymając broń w pogotowiu, lecz nie atakując. Zrobiłam unik, chwyciłam go za drugą rękę, tą w której trzymał nóż i wytrąciłam mu go z dłoni, na koniec popychając go na ziemię. A to wszystko w ciągu dwóch, może trzech sekund. Zamrugał zdziwiony, jakby nie zdołał jeszcze pojąć, co się stało.
   - Kto następny? - Spojrzałam na jego towarzyszy. Wąsacz warknął i ruszył na mnie, wywijając pałką. Zatrzymałam ją bez wysiłku, a drugą ręką walnęłam go w nos. Puścił broń i zachwiał się, łapiąc za twarz.
   Zamierzyłam się na trzeciego, gdy usłyszałam krzyk Ariny. Przywódca wykorzystał chwilę moje nieuwagi i trzymał dziewczynkę, przykładając jej nóż do gardła.
   - Czy teraz posłuchasz mojej prośby? - odezwał się spokojnie.
   Warknęłam, zaciskając dłonie w pięści.
   - Nie waż się jej zranić – ostrzegłam, mierząc go wzrokiem. Trzeci z bandy okrążył mnie szerokim łukiem i otworzył moją walizkę.
   Spojrzałam prosto w oczy przywódcy. Nigdy nie zabił dziecka. W ogóle nikogo nie zabił. Był zwyczajnym rabusiem. Blefował. Odetchnęłam z ulgą i pomknęłam ku niemu w wampirzym tempie. Zabrałam mu nóż, tym razem schowałam go sobie za pas, chwyciłam za rękę i rzuciłam nim o ziemię, na tyle mocno, by go zabolało, ale by nie zrobić mu poważnej krzywdy.
   - Wampir – odezwał się wąsacz, wyciągnął broń i strzelił do mnie. Krzyknęłam zaskoczona, gdy moje lewe ramię zapulsowało okropnym bólem. Ruszyłam ku rabusiowi, ale niespodziewanie zachwiałam się i straciłam równowagę. Upadłam i zdałam sobie sprawę, że to nie była zwyczajna broń.
   To był promień.
   - Musimy ją przebić kołkiem! - zawołał któryś z bandytów. W następnej chwili dobiegła do mnie Arina.
   - Nie, nie, nie! - wołała. - Zostawcie ją! Nie pozwolę!
   - Arina, uciekaj – szepnęłam, ale nie posłuchała. Zacisnęłam zęby i próbowałam się podnieść. Nade mną stanął przywódca rabusiów, a obok jego wąsaty towarzysz. Celował w moją głowę. - Wypuśćcie dziewczynę, nie jest wampirem – zawołałam, wbijając palce w ziemię. Byłam już postrzelona promieniem, ale teraz bolało dużo bardziej. Z trudem udawało mi się zebrać myśli. - Wiem, że nigdy nikogo nie zabiłeś, wypuść ją...
   - Jest twoim pożywieniem? - Mężczyzna popatrzył na mnie z niechęcią.
   - Nie, Amanda uratowała mi życie! - zawołała Arina, próbując stanąć między mną, a celującym we mnie rabusiem. - Jest dobra! Nie zabija ludzi!
   - Nie ma dobrych wampirów – stwierdził ktoś, chyba wąsacz. - Tylko złe i martwe.
   Usłyszałam krzyk Ariny i w następnej chwili rabuś wystrzelił.