- Która godzina? - Do jadalni wparował brat Karoliny. Widząc gotowe śniadanie natychmiast zajął miejsce przy stole. - Mama jeszcze śpi?
- Nie śpi. - Amy weszła, przecierając oczy. - Chyba już późno, skoro zrobiliście śniadanie?
- Karolina zrobiła. - Posłałam jej uśmiech. - Wczoraj chyba długo zabalowałaś?
- Nie wzięłam zegarka. - Usiadła przy stole. - Ależ jestem głodna.
Jej córka roześmiała się i również zabrała za śniadanie. Po posiłku przeszłyśmy z Karolcią do jej pokoju, usiadłyśmy na łóżku i podjęłam przerwaną opowieść.
Zatrzymałam się przed rezydencją Erika. Wciąż istniała, tylko była w znacznej mierze rozbudowana i ze średniowiecznej budowli ukształtował się dworek w stylu rokoko.
Idąc alejką, przyglądałam się tym zmianom. Ogromna brama wjazdowa została usunięta na rzecz niewielkiej, lecz szerokiej z małą furtką. Wokół niej wił się gęsty bluszcz, aczkolwiek ścięty w równych odstępach, nie miałam więc wątpliwości, że ktoś tu mieszka i dba o posiadłość.
Weszłam przez furtkę i znalazłam się w przepięknym ogrodzie. Idealnie wycięta ścieżka prowadziła prosto do drzwi. Ruszyłam więc, wpatrując się w budynek i wdychając aromat kwiatów. Księżyc świecił dziś jasno i wyraźnie, a niebo pokrywały miliardy gwiazd. Zatrzymałam się przed drzwiami, gdzie zamiast wielkiej kołatki, którą pamiętałam, znajdywała się inna, w kształcie podkowy. Zastukałam nią w drzwi i czekałam.
Otworzyła mi drobna ciemnowłosa służąca. Zlustrowała mnie uważnie. Tej nocy miałam na sobie ciemną zwyczajną sukienkę, a czarne loki obwiązałam brązową chustą.
- W czym mogę pomóc? - zapytała podejrzliwie.
- Chciałabym się widzieć z hrabią lub hrabiną Craven.
Dziewczyna spojrzała na mnie, unosząc lekko brwi.
- Nikt taki tutaj nie mieszka. To rezydencja hrabiego Markshire i jego rodziny.
- Widocznie źle trafiłam. - Westchnęłam. - A gdzie mogę znaleźć hrabiego Cravena?
Służąca pokręciła bezradnie głową.
- Nie znam nikogo takiego. - Przyjrzała mi się uważniej. - Ja już chyba gdzieś panią widziałam...
- Niemożliwe, przyjechałam z daleka. - Pokręciłam głową i odwróciłam się. - Dziękuję – rzuciłam przez ramię i ruszyłam z powrotem. Nadzieja, której nabrałam na widok dworu, raptownie zgasła.
Ruszyłam w stronę przejścia podziemnego do wampirzego pałacu. Musiałam odnaleźć moich bliskich, a wampirzy władca z pewnością będzie wiedział, co się z nimi dzieje.
Zatrzymałam się pod Tower of London. Od dawna nie służyło jako więzienie, więc bez trudu dostałam się na tyły, gdzie powinno być tajemne przejście. Uklękłam i zaczęłam rozkopywać ziemię, ale nie przyniosło to efektów. Przyłożyłam ucho w miejscu, gdzie powinien znajdować się tunel, lecz niczego nie usłyszałam.
Przejścia już nie było.
Wstałam i ruszyłam powoli przed siebie. Najwyraźniej wampirzy władca zmienił siedzibę. Aczkolwiek jako wampirzyca musiałam go w końcu znaleźć. Amelię i Arthura także. Chyba, że wyjechali.
Nie miałam pojęcia, co się z nimi działo przez ostatnie cztery wieki. Może już od dawna nie było ich w Anglii? Albo zmienili nazwisko, a ich potomkowie nie wiedzą, kim są? Albo... odepchnęłam od siebie tę przerażającą myśl o ich śmierci. Nie mogłam stracić swojej rodziny. Musiałam ich odnaleźć. Miałabym zostać tutaj, w Anglii, zupełnie sama?
Szłam przed siebie, gdy mój wzrok przyciągnął otwarty kościół. Weszłam tam i usiadłam w ostatniej ławce. Dotknęłam białego krzyżyka, który dostałam w prezencie ślubnym od Josha i Samanthy. Nie byłam sama. Wszystko jakoś się ułoży. Jak zwykle.
Rozejrzałam się. Brakowało mi takich kościołów; kapliczka to jednak nie to samo. Uśmiechnęłam się i przymknęłam oczy.
Kilkanaście minut później ruszyłam do wioski, gdzie zostawiłam rzeczy. Zabrałam je, kupiłam wóz z koniem, na który zapakowałam trumnę i rozpoczęłam poszukiwania najbliższej gospody. Musiałam zapewnić sobie ochronę przed słońcem, a Anglia zmieniła się tak bardzo, że nie byłam pewna, gdzie będę bezpieczna.
Dowiedziałam się, że najbliższa gospoda jest w Helston. Było to całkiem spore miasteczko, a droga do niego prowadziła przez lasy i wrzosowiska, ale tym się akurat nie przejmowałam.
Szłam dość długo, prowadząc konia za uzdę. Zwierzę było spokojne, jakby wyczuwało, że nic mu przy mnie nie grozi. O ile koty, psy i inne zwierzęta umykały przede mną – poniekąd słusznie – o tyle konia bym nie skrzywdziła. Lubiłam te zwierzęta, uważałam za bardzo mądre i pomocne.
Zostało może ze dwie godziny do świtu, kiedy byłam już blisko miasteczka. Widziałam je w oddali, gdy nagle usłyszałam troje mężczyzn, jadących w moją stronę. Zatrzymali się tuż przy mnie, a kiedy ja, nie zwracając na nich szczególnej uwagi, szłam dalej bez słowa, jeden z nich zajechał mi drogę.
- Taka kobieta, samotna, w środku nocy? A cóż to wieziesz na tym wozie, ślicznotko?
Drugi podjechał i odkrył koc przykrywający trumnę.
- Patrzcie! - Zaklął głośno. - Trupa wiezie!
- Tak, zabiłam go i chcę się pozbyć ciała – mruknęłam, zatrzymując się. - Chcecie do niego dołączyć?
Mężczyźni popatrzyli na siebie, w końcu ten, który siedział na koniu przede mną, podjechał bliżej.
- Taka groźba brzmi uroczo w ustach ślicznotki. - Zlustrował mnie uważnie i wyciągnął rękę. - My zajmiemy się pochowaniem trupa, a ty zajmiesz się nami.
Pokręciłam głową.
- Poradzę sobie. - Chciałam ruszyć dalej, ale drugi z mężczyzn również zajechał mi drogę. Obaj byli brodaci i wyglądali jak typowi przestępcy. Wolałam nie patrzeć im w oczy, domyślając się, co mogę zobaczyć.
- Za bardzo się z nią cackasz – stwierdził ten drugi, po czym podjechał i chwycił mnie w pasie. Początkowo byłam zbyt zdumiona, by zareagować; nie spodziewałam się, że mają zamiar mnie porwać. Kiedy jednak próbował posadzić mnie w siodle, walnęłam go pięścią w nos. Usłyszałam chrobot łamanej kości, a niedoszły porywacz zaklął okropnie, natychmiast mnie puszczając. Wylądowałam na zgiętych nogach, ale gdy tylko się wyprostowałam, ujrzałam wycelowaną we mnie broń trzeciego mężczyzny, chudego i łysego draba, który zajechał z trzeciej strony. Nie miałam już wyjścia; uznałam, że pora pozbawić ich przytomności i odjechać stąd jak najprędzej.
Zanim jednak zdążyłam cokolwiek zrobić, rozległ się strzał, ale nie pochodził z broni żadnego z napastników. Na drodze, tuż przed nami, pojawił się czwarty jeździec.
Siedział wyprostowany na ciemnobrązowym koniu, w ręku trzymając broń wycelowaną w tego, który trzymał pistolet.
- Wynoście się z mojego terenu – powiedział spokojnie, powoli opuszczając broń. Spodziewałam się, że będą protestować, zamiast tego, ku mojemu zdumieniu, schowali pistolety i odjechali bez słowa, może z wyjątkiem kilku przekleństw rzucanych w stronę mężczyzny, który nie zwrócił na nie żadnej uwagi.
- Masz niesamowity dar przekonywania – stwierdziłam, poprawiając sukienkę. Zerknęłam na niego. Musiał to być ktoś znaczący. Ubrany był przyzwoicie, lecz bez zbytniego przepychu: ciemny frak i czarne spodnie oraz jasnoniebieska jedwabna koszula. Był przystojny. Jasne włosy, krótsze z przodu, odrobinę dłuższe z tyłu, sięgały za uszy. Uśmiechnął się lekko i podjechał bliżej.
- Nie da się zaprzeczyć. Znam ja tych drani, stale trzeba ich przeganiać. Jakbyś była z pół mili wcześniej, nic by cię nie uratowało. Co ci strzeliło do głowy, by jechać w nocy przez te tereny? - Zerknął na wóz. - Z trupem do towarzystwa?
- Trumna jest pusta – wyjaśniłam. - Mój wuj jest grabarzem, pracuje w Helston. Brat miał przywieźć mu trumnę, ale się pochorował, więc sama wyruszyłam w podróż. - Przykryłam wóz kocem. Koń parsknął cicho, ale pogłaskałam go uspokajająco po pysku.
- W nocy? - Popatrzył na mnie z niedowierzaniem.
- Wyruszyłam w dzień, ale nie miałam gdzie się zatrzymać, a pogrzeb jutro rano. - Wzruszyłam ramionami. - Nie miałam wyjścia. Dziękuję za ratunek, nie wiem, co bym zrobiła, gdybyś w porę się nie zjawił. - Spojrzałam na niego.
- Jak się nazywa twój wuj? - Mężczyzna wciąż przyglądał mi się uważnie, podjeżdżając bliżej. - I czemu nie jedziesz na wozie?
- Mój koń musi odpocząć. A wuj nazywa się Craven. Kojarzysz? - Spojrzałam na niego z nadzieją. Pokręcił głową.
- Nie znam. A co na to twoi rodzice, że podróżujesz samotnie w nocy?
- Nie żyją – odparłam zgodnie z prawdą. - Jeszcze raz dziękuję, ale miasteczko już niedaleko, może nikt więcej mnie nie napadnie. - Chwyciłam konia z uzdę i ruszyliśmy przed siebie.
- Skoro twój koń już pada, to możesz pojechać na moim. Kobieta nie powinna chodzić pieszo. - Zrównał się ze mną i wyciągnął rękę. - Od razu mówię, że jestem dżentelmenem i nie masz się czego obawiać.
Zawahałam się przez chwilę.
- A co dżentelmen robi sam na niebezpiecznej drodze w środku nocy? - spytałam, próbując nawiązać kontakt wzrokowy, ale mi się nie udało.
- Ratuję damę w opresji. - Wciąż trzymał wyciągniętą rękę. W końcu stwierdziłam, że skoro już się wplątałam w kłamstwa, to zostało mi brnąć dalej i udawać zmęczoną kobietę, więc przyjęłam jego dłoń i pozwoliłam sobie pomóc usiąść po damsku tuż przed nim.
- A mogę poznać imię swego bohatera? - spytałam, gdy już ruszyliśmy.
- Nicolas. - Mężczyzna utrzymywał przyzwoity dystans, nie próbując mnie przytrzymywać ani nie przysuwając się za blisko, co na jednym siodle nie było wcale takie proste. - A twoje imię...?
- Amanda.
- Rzadko spotykane imię, ale bardzo ładne – stwierdził Nicolas. - A ten czarny strój to żałoba po rodzicach?
- Po mężu – sprostowałam. - Po jego śmierci zostało mi wrócić do rodziny. To co tak naprawdę robisz w nocy? - zmieniłam temat.
- Pilnuję, by nikt nie przekraczał granicy – odparł i zamilkł. Jechaliśmy przez chwilę w ciszy, aż dotarliśmy do Helston.
Od razu skierowaliśmy się do najbliższej gospody. Nicolas zsiadł z konia, następnie pomógł mi wysiąść i popatrzył na mnie w zamyśleniu.
- Koło południa mam się spotkać w wujem, więc powinnam już iść, żeby choć troszkę się przespać – powiedziałam i odwróciłam się w stronę drzwi. W następnej chwili powstrzymałam westchnienie. Zapomniałam o jednym istotnym szczególe: potrzebowałam zaproszenia.
Spojrzałam na Nicolasa, który zatrzymał się tuż za mną, spoglądając na mnie oczekująco.
- Myślisz, że to będzie odpowiednie miejsce na nocleg? - spytałam go. - Powinnam wejść?
Wystarczyło zaproszenie od żywej osoby, bym znalazła się w środku. Mężczyzna popatrzył na mnie uważnie. Próbowałam pochwycić jego wzrok, ale mi się nie udało.
- Nie wiem – odparł powoli. - Może będą jeszcze mieli wolne pokoje.
Westchnęłam, zastanawiając się, co robić. Wtem drzwi się otworzyły, a w nich stanął mężczyzna wyglądający na miejscowego pijaczka. Swoją sporą posturą zatarasował niemal całe przejście.
- Mogę przejść? - spytałam go, łapiąc nadarzającą się okazję.
- Oczywiście, ślicznotko. - Mężczyzna pospiesznie zrobił mi miejsce. Weszłam bez wahania, a Nicolas za mną.
Na szczęście udało mi się wynająć wolny pokój. Poprosiłam, by nikt do niego nie wchodził do południa i opłaciłam cały z góry.
- Nie chcę, by ktoś naruszył moją prywatność, gdy będę na spotkaniu z wujem – wyjaśniłam Nicolasowi, który nadal stał i patrzył. Kiedy niespodziewanie spojrzałam mu w oczy, nie odwrócił wzroku. Duże fiołkowe oczy wpatrywały się we mnie uważnie. A jednak nic nie potrafiłam z nich wyczytać. Zupełnie jakby w tym momencie o niczym nie myślał.
Albo jakby wiedział, że chcę wniknąć w jego myśli i dlatego przestał myśleć. Ale skąd miałby wiedzieć? Uratował mnie, przywiózł tutaj. Nie mógł wiedzieć, kim jestem.
Wyminęłam go i wyszłam po trumnę. Zaczęłam się zastanawiać, czy powinnam tu zostać. W zasadzie to nie miałam wyjścia – do wschodu został jakiś kwadrans, wiedziałam, że nie zdążyłabym już znaleźć innej kryjówki.
Ponieważ noszenie ciężkiej trumny przez jedną kobietę mogłoby się wydać niewątpliwie dziwne, najęłam dwóch mężczyzn, którzy wnieśli ją do pokoju. Co prawda z trudem, gdyż byli już mocno wstawieni – któż trzeźwy kręciłby się tutaj nad ranem? - ale przynajmniej nie zadawali zbędnych pytań. Gospoda była niemal pusta, tylko mężczyzna, który wynajął mi pokój, drzemał przy ladzie, a przy stoliku siedział Nicolas i popijał jakiś alkohol ze szklaneczki. Zabrałam resztę rzeczy i zerknęłam w jego stronę.
- Jeszcze raz dziękuję i dobranoc.
- Idziesz spać? - Spojrzał na mnie. Wydawał się zdziwiony. - A co z posiłkiem?
- Nie jestem głodna. - Pokręciłam głową, zastanawiając się, skąd takie pytanie.
- A więc spokojnych snów, Amando – rzucił i upił łyk ze szklanki. Podziękowałam i udałam się do pokoju.
Dokładnie zasłoniłam okna, zamknęłam pokój i położyłam się w trumnie. Miałam nadzieję, że następnej nocy uda mi się znaleźć bliskich albo chociaż kogoś, kto będzie wiedział, co się z nimi stało.
Tuż przed zapadnięciem w letarg usłyszałam odgłos wyłamywanych drzwi. Powstrzymując senność, zaczęłam nasłuchiwać. Ogarnął mnie niepokój, który przerodził się w lęk, gdy ktoś podszedł do trumny i ją otworzył.
Ujrzałam Nicolasa, stojącego nade mną z kołkiem w dłoni. Poczułam strach. Usiadłam z trudem, wpatrując się w niego.
- Jeszcze nie śpisz, wampirzyco?
- Jesteś łowcą – wyszeptałam.
- Brawo, zgadłaś. - Fiołkowe oczy wpatrywały się we mnie z nienawiścią.
- Wiedziałeś od początku...?
- Bezbronna kobieta spacerująca w środku nocy z trumną na wozie? Czekająca na zaproszenie? Której serce bije wolniej niż ludzkie?
Musiał to wyczuć, gdy jechałam z nim na koniu albo pomagając mi zsiadać. Odruchowo dotknęłam serca, które miał zamiar przebić kołkiem i poczułam ciepło zawieszonego na szyi krzyżyka.
- Nic ci nie zrobiłam. Chciałam tylko odnaleźć rodzinę – szepnęłam. Senność dopadała mnie coraz mocniej. Gdybym była człowiekiem, adrenalina gwałtownie by mnie rozbudziła, ale u wampira to najwidoczniej inaczej działało.
- Zabijasz ludzi, to mi wystarczy. Mnie nie zabiłaś i to był twój ostatni błąd. - Zrobił krok w moją stronę z uniesioną dłonią, w której trzymał długi, ostry kołek. Pomyślałam wtedy, że za chwilę umrę i zobaczę Erika. A jednak nie chciałam umierać. To nie mogło się tak skończyć.
Wtem krzyżyk zrobił się cieplejszy. Nie zastanawiając się dłużej, wyciągnęłam go przed siebie w stronę Nicolasa.
Łowca zatrzymał się i zawahał. Spojrzałam mu w oczy, nie mając wątpliwości, że to go nie odstraszy.
W następnej chwili zapadłam w letarg.
- Nie śpi. - Amy weszła, przecierając oczy. - Chyba już późno, skoro zrobiliście śniadanie?
- Karolina zrobiła. - Posłałam jej uśmiech. - Wczoraj chyba długo zabalowałaś?
- Nie wzięłam zegarka. - Usiadła przy stole. - Ależ jestem głodna.
Jej córka roześmiała się i również zabrała za śniadanie. Po posiłku przeszłyśmy z Karolcią do jej pokoju, usiadłyśmy na łóżku i podjęłam przerwaną opowieść.
Zatrzymałam się przed rezydencją Erika. Wciąż istniała, tylko była w znacznej mierze rozbudowana i ze średniowiecznej budowli ukształtował się dworek w stylu rokoko.
Idąc alejką, przyglądałam się tym zmianom. Ogromna brama wjazdowa została usunięta na rzecz niewielkiej, lecz szerokiej z małą furtką. Wokół niej wił się gęsty bluszcz, aczkolwiek ścięty w równych odstępach, nie miałam więc wątpliwości, że ktoś tu mieszka i dba o posiadłość.
Weszłam przez furtkę i znalazłam się w przepięknym ogrodzie. Idealnie wycięta ścieżka prowadziła prosto do drzwi. Ruszyłam więc, wpatrując się w budynek i wdychając aromat kwiatów. Księżyc świecił dziś jasno i wyraźnie, a niebo pokrywały miliardy gwiazd. Zatrzymałam się przed drzwiami, gdzie zamiast wielkiej kołatki, którą pamiętałam, znajdywała się inna, w kształcie podkowy. Zastukałam nią w drzwi i czekałam.
Otworzyła mi drobna ciemnowłosa służąca. Zlustrowała mnie uważnie. Tej nocy miałam na sobie ciemną zwyczajną sukienkę, a czarne loki obwiązałam brązową chustą.
- W czym mogę pomóc? - zapytała podejrzliwie.
- Chciałabym się widzieć z hrabią lub hrabiną Craven.
Dziewczyna spojrzała na mnie, unosząc lekko brwi.
- Nikt taki tutaj nie mieszka. To rezydencja hrabiego Markshire i jego rodziny.
- Widocznie źle trafiłam. - Westchnęłam. - A gdzie mogę znaleźć hrabiego Cravena?
Służąca pokręciła bezradnie głową.
- Nie znam nikogo takiego. - Przyjrzała mi się uważniej. - Ja już chyba gdzieś panią widziałam...
- Niemożliwe, przyjechałam z daleka. - Pokręciłam głową i odwróciłam się. - Dziękuję – rzuciłam przez ramię i ruszyłam z powrotem. Nadzieja, której nabrałam na widok dworu, raptownie zgasła.
Ruszyłam w stronę przejścia podziemnego do wampirzego pałacu. Musiałam odnaleźć moich bliskich, a wampirzy władca z pewnością będzie wiedział, co się z nimi dzieje.
Zatrzymałam się pod Tower of London. Od dawna nie służyło jako więzienie, więc bez trudu dostałam się na tyły, gdzie powinno być tajemne przejście. Uklękłam i zaczęłam rozkopywać ziemię, ale nie przyniosło to efektów. Przyłożyłam ucho w miejscu, gdzie powinien znajdować się tunel, lecz niczego nie usłyszałam.
Przejścia już nie było.
Wstałam i ruszyłam powoli przed siebie. Najwyraźniej wampirzy władca zmienił siedzibę. Aczkolwiek jako wampirzyca musiałam go w końcu znaleźć. Amelię i Arthura także. Chyba, że wyjechali.
Nie miałam pojęcia, co się z nimi działo przez ostatnie cztery wieki. Może już od dawna nie było ich w Anglii? Albo zmienili nazwisko, a ich potomkowie nie wiedzą, kim są? Albo... odepchnęłam od siebie tę przerażającą myśl o ich śmierci. Nie mogłam stracić swojej rodziny. Musiałam ich odnaleźć. Miałabym zostać tutaj, w Anglii, zupełnie sama?
Szłam przed siebie, gdy mój wzrok przyciągnął otwarty kościół. Weszłam tam i usiadłam w ostatniej ławce. Dotknęłam białego krzyżyka, który dostałam w prezencie ślubnym od Josha i Samanthy. Nie byłam sama. Wszystko jakoś się ułoży. Jak zwykle.
Rozejrzałam się. Brakowało mi takich kościołów; kapliczka to jednak nie to samo. Uśmiechnęłam się i przymknęłam oczy.
Kilkanaście minut później ruszyłam do wioski, gdzie zostawiłam rzeczy. Zabrałam je, kupiłam wóz z koniem, na który zapakowałam trumnę i rozpoczęłam poszukiwania najbliższej gospody. Musiałam zapewnić sobie ochronę przed słońcem, a Anglia zmieniła się tak bardzo, że nie byłam pewna, gdzie będę bezpieczna.
Dowiedziałam się, że najbliższa gospoda jest w Helston. Było to całkiem spore miasteczko, a droga do niego prowadziła przez lasy i wrzosowiska, ale tym się akurat nie przejmowałam.
Szłam dość długo, prowadząc konia za uzdę. Zwierzę było spokojne, jakby wyczuwało, że nic mu przy mnie nie grozi. O ile koty, psy i inne zwierzęta umykały przede mną – poniekąd słusznie – o tyle konia bym nie skrzywdziła. Lubiłam te zwierzęta, uważałam za bardzo mądre i pomocne.
Zostało może ze dwie godziny do świtu, kiedy byłam już blisko miasteczka. Widziałam je w oddali, gdy nagle usłyszałam troje mężczyzn, jadących w moją stronę. Zatrzymali się tuż przy mnie, a kiedy ja, nie zwracając na nich szczególnej uwagi, szłam dalej bez słowa, jeden z nich zajechał mi drogę.
- Taka kobieta, samotna, w środku nocy? A cóż to wieziesz na tym wozie, ślicznotko?
Drugi podjechał i odkrył koc przykrywający trumnę.
- Patrzcie! - Zaklął głośno. - Trupa wiezie!
- Tak, zabiłam go i chcę się pozbyć ciała – mruknęłam, zatrzymując się. - Chcecie do niego dołączyć?
Mężczyźni popatrzyli na siebie, w końcu ten, który siedział na koniu przede mną, podjechał bliżej.
- Taka groźba brzmi uroczo w ustach ślicznotki. - Zlustrował mnie uważnie i wyciągnął rękę. - My zajmiemy się pochowaniem trupa, a ty zajmiesz się nami.
Pokręciłam głową.
- Poradzę sobie. - Chciałam ruszyć dalej, ale drugi z mężczyzn również zajechał mi drogę. Obaj byli brodaci i wyglądali jak typowi przestępcy. Wolałam nie patrzeć im w oczy, domyślając się, co mogę zobaczyć.
- Za bardzo się z nią cackasz – stwierdził ten drugi, po czym podjechał i chwycił mnie w pasie. Początkowo byłam zbyt zdumiona, by zareagować; nie spodziewałam się, że mają zamiar mnie porwać. Kiedy jednak próbował posadzić mnie w siodle, walnęłam go pięścią w nos. Usłyszałam chrobot łamanej kości, a niedoszły porywacz zaklął okropnie, natychmiast mnie puszczając. Wylądowałam na zgiętych nogach, ale gdy tylko się wyprostowałam, ujrzałam wycelowaną we mnie broń trzeciego mężczyzny, chudego i łysego draba, który zajechał z trzeciej strony. Nie miałam już wyjścia; uznałam, że pora pozbawić ich przytomności i odjechać stąd jak najprędzej.
Zanim jednak zdążyłam cokolwiek zrobić, rozległ się strzał, ale nie pochodził z broni żadnego z napastników. Na drodze, tuż przed nami, pojawił się czwarty jeździec.
Siedział wyprostowany na ciemnobrązowym koniu, w ręku trzymając broń wycelowaną w tego, który trzymał pistolet.
- Wynoście się z mojego terenu – powiedział spokojnie, powoli opuszczając broń. Spodziewałam się, że będą protestować, zamiast tego, ku mojemu zdumieniu, schowali pistolety i odjechali bez słowa, może z wyjątkiem kilku przekleństw rzucanych w stronę mężczyzny, który nie zwrócił na nie żadnej uwagi.
- Masz niesamowity dar przekonywania – stwierdziłam, poprawiając sukienkę. Zerknęłam na niego. Musiał to być ktoś znaczący. Ubrany był przyzwoicie, lecz bez zbytniego przepychu: ciemny frak i czarne spodnie oraz jasnoniebieska jedwabna koszula. Był przystojny. Jasne włosy, krótsze z przodu, odrobinę dłuższe z tyłu, sięgały za uszy. Uśmiechnął się lekko i podjechał bliżej.
- Nie da się zaprzeczyć. Znam ja tych drani, stale trzeba ich przeganiać. Jakbyś była z pół mili wcześniej, nic by cię nie uratowało. Co ci strzeliło do głowy, by jechać w nocy przez te tereny? - Zerknął na wóz. - Z trupem do towarzystwa?
- Trumna jest pusta – wyjaśniłam. - Mój wuj jest grabarzem, pracuje w Helston. Brat miał przywieźć mu trumnę, ale się pochorował, więc sama wyruszyłam w podróż. - Przykryłam wóz kocem. Koń parsknął cicho, ale pogłaskałam go uspokajająco po pysku.
- W nocy? - Popatrzył na mnie z niedowierzaniem.
- Wyruszyłam w dzień, ale nie miałam gdzie się zatrzymać, a pogrzeb jutro rano. - Wzruszyłam ramionami. - Nie miałam wyjścia. Dziękuję za ratunek, nie wiem, co bym zrobiła, gdybyś w porę się nie zjawił. - Spojrzałam na niego.
- Jak się nazywa twój wuj? - Mężczyzna wciąż przyglądał mi się uważnie, podjeżdżając bliżej. - I czemu nie jedziesz na wozie?
- Mój koń musi odpocząć. A wuj nazywa się Craven. Kojarzysz? - Spojrzałam na niego z nadzieją. Pokręcił głową.
- Nie znam. A co na to twoi rodzice, że podróżujesz samotnie w nocy?
- Nie żyją – odparłam zgodnie z prawdą. - Jeszcze raz dziękuję, ale miasteczko już niedaleko, może nikt więcej mnie nie napadnie. - Chwyciłam konia z uzdę i ruszyliśmy przed siebie.
- Skoro twój koń już pada, to możesz pojechać na moim. Kobieta nie powinna chodzić pieszo. - Zrównał się ze mną i wyciągnął rękę. - Od razu mówię, że jestem dżentelmenem i nie masz się czego obawiać.
Zawahałam się przez chwilę.
- A co dżentelmen robi sam na niebezpiecznej drodze w środku nocy? - spytałam, próbując nawiązać kontakt wzrokowy, ale mi się nie udało.
- Ratuję damę w opresji. - Wciąż trzymał wyciągniętą rękę. W końcu stwierdziłam, że skoro już się wplątałam w kłamstwa, to zostało mi brnąć dalej i udawać zmęczoną kobietę, więc przyjęłam jego dłoń i pozwoliłam sobie pomóc usiąść po damsku tuż przed nim.
- A mogę poznać imię swego bohatera? - spytałam, gdy już ruszyliśmy.
- Nicolas. - Mężczyzna utrzymywał przyzwoity dystans, nie próbując mnie przytrzymywać ani nie przysuwając się za blisko, co na jednym siodle nie było wcale takie proste. - A twoje imię...?
- Amanda.
- Rzadko spotykane imię, ale bardzo ładne – stwierdził Nicolas. - A ten czarny strój to żałoba po rodzicach?
- Po mężu – sprostowałam. - Po jego śmierci zostało mi wrócić do rodziny. To co tak naprawdę robisz w nocy? - zmieniłam temat.
- Pilnuję, by nikt nie przekraczał granicy – odparł i zamilkł. Jechaliśmy przez chwilę w ciszy, aż dotarliśmy do Helston.
Od razu skierowaliśmy się do najbliższej gospody. Nicolas zsiadł z konia, następnie pomógł mi wysiąść i popatrzył na mnie w zamyśleniu.
- Koło południa mam się spotkać w wujem, więc powinnam już iść, żeby choć troszkę się przespać – powiedziałam i odwróciłam się w stronę drzwi. W następnej chwili powstrzymałam westchnienie. Zapomniałam o jednym istotnym szczególe: potrzebowałam zaproszenia.
Spojrzałam na Nicolasa, który zatrzymał się tuż za mną, spoglądając na mnie oczekująco.
- Myślisz, że to będzie odpowiednie miejsce na nocleg? - spytałam go. - Powinnam wejść?
Wystarczyło zaproszenie od żywej osoby, bym znalazła się w środku. Mężczyzna popatrzył na mnie uważnie. Próbowałam pochwycić jego wzrok, ale mi się nie udało.
- Nie wiem – odparł powoli. - Może będą jeszcze mieli wolne pokoje.
Westchnęłam, zastanawiając się, co robić. Wtem drzwi się otworzyły, a w nich stanął mężczyzna wyglądający na miejscowego pijaczka. Swoją sporą posturą zatarasował niemal całe przejście.
- Mogę przejść? - spytałam go, łapiąc nadarzającą się okazję.
- Oczywiście, ślicznotko. - Mężczyzna pospiesznie zrobił mi miejsce. Weszłam bez wahania, a Nicolas za mną.
Na szczęście udało mi się wynająć wolny pokój. Poprosiłam, by nikt do niego nie wchodził do południa i opłaciłam cały z góry.
- Nie chcę, by ktoś naruszył moją prywatność, gdy będę na spotkaniu z wujem – wyjaśniłam Nicolasowi, który nadal stał i patrzył. Kiedy niespodziewanie spojrzałam mu w oczy, nie odwrócił wzroku. Duże fiołkowe oczy wpatrywały się we mnie uważnie. A jednak nic nie potrafiłam z nich wyczytać. Zupełnie jakby w tym momencie o niczym nie myślał.
Albo jakby wiedział, że chcę wniknąć w jego myśli i dlatego przestał myśleć. Ale skąd miałby wiedzieć? Uratował mnie, przywiózł tutaj. Nie mógł wiedzieć, kim jestem.
Wyminęłam go i wyszłam po trumnę. Zaczęłam się zastanawiać, czy powinnam tu zostać. W zasadzie to nie miałam wyjścia – do wschodu został jakiś kwadrans, wiedziałam, że nie zdążyłabym już znaleźć innej kryjówki.
Ponieważ noszenie ciężkiej trumny przez jedną kobietę mogłoby się wydać niewątpliwie dziwne, najęłam dwóch mężczyzn, którzy wnieśli ją do pokoju. Co prawda z trudem, gdyż byli już mocno wstawieni – któż trzeźwy kręciłby się tutaj nad ranem? - ale przynajmniej nie zadawali zbędnych pytań. Gospoda była niemal pusta, tylko mężczyzna, który wynajął mi pokój, drzemał przy ladzie, a przy stoliku siedział Nicolas i popijał jakiś alkohol ze szklaneczki. Zabrałam resztę rzeczy i zerknęłam w jego stronę.
- Jeszcze raz dziękuję i dobranoc.
- Idziesz spać? - Spojrzał na mnie. Wydawał się zdziwiony. - A co z posiłkiem?
- Nie jestem głodna. - Pokręciłam głową, zastanawiając się, skąd takie pytanie.
- A więc spokojnych snów, Amando – rzucił i upił łyk ze szklanki. Podziękowałam i udałam się do pokoju.
Dokładnie zasłoniłam okna, zamknęłam pokój i położyłam się w trumnie. Miałam nadzieję, że następnej nocy uda mi się znaleźć bliskich albo chociaż kogoś, kto będzie wiedział, co się z nimi stało.
Tuż przed zapadnięciem w letarg usłyszałam odgłos wyłamywanych drzwi. Powstrzymując senność, zaczęłam nasłuchiwać. Ogarnął mnie niepokój, który przerodził się w lęk, gdy ktoś podszedł do trumny i ją otworzył.
Ujrzałam Nicolasa, stojącego nade mną z kołkiem w dłoni. Poczułam strach. Usiadłam z trudem, wpatrując się w niego.
- Jeszcze nie śpisz, wampirzyco?
- Jesteś łowcą – wyszeptałam.
- Brawo, zgadłaś. - Fiołkowe oczy wpatrywały się we mnie z nienawiścią.
- Wiedziałeś od początku...?
- Bezbronna kobieta spacerująca w środku nocy z trumną na wozie? Czekająca na zaproszenie? Której serce bije wolniej niż ludzkie?
Musiał to wyczuć, gdy jechałam z nim na koniu albo pomagając mi zsiadać. Odruchowo dotknęłam serca, które miał zamiar przebić kołkiem i poczułam ciepło zawieszonego na szyi krzyżyka.
- Nic ci nie zrobiłam. Chciałam tylko odnaleźć rodzinę – szepnęłam. Senność dopadała mnie coraz mocniej. Gdybym była człowiekiem, adrenalina gwałtownie by mnie rozbudziła, ale u wampira to najwidoczniej inaczej działało.
- Zabijasz ludzi, to mi wystarczy. Mnie nie zabiłaś i to był twój ostatni błąd. - Zrobił krok w moją stronę z uniesioną dłonią, w której trzymał długi, ostry kołek. Pomyślałam wtedy, że za chwilę umrę i zobaczę Erika. A jednak nie chciałam umierać. To nie mogło się tak skończyć.
Wtem krzyżyk zrobił się cieplejszy. Nie zastanawiając się dłużej, wyciągnęłam go przed siebie w stronę Nicolasa.
Łowca zatrzymał się i zawahał. Spojrzałam mu w oczy, nie mając wątpliwości, że to go nie odstraszy.
W następnej chwili zapadłam w letarg.
ajjjj... to się porobiło :)
OdpowiedzUsuńNie da się zaprzeczyć:p
UsuńNo i Amanda wpadla w klopoty ciekawe jak wybrnie z tej sytuacji Kolejny lowca ktory chce ja zabic cos ich duzo ;-) Ale Nicholas od poczatku wydawal mi sie podejrzany tylko myslalam ze jest wampirem :-D Lowca okaze dobre serce czy bedzie ja torturowal? bo pewne jest ze Amanda przezyje :-)
OdpowiedzUsuńJakby był wampirem, to raczej by to zauważyła.
UsuńKomentujesz od niedawna czy zmieniłaś nick? Bo nie byłam pewna, jak pisałam dedyk:p
Komentuje juz od dawna jeszcze za czasow onetu ale faktycznie zmienilam nick ;-) Tak poza tym dziekuje za dedyk wczesniej zapomnialam podziekowac :-)
UsuńTeraz cos mi przyszlo do glowy. Czy Nicholas bedzie mezem Amandy? I ciekawe czy ta wampirzyca z tytulu nastepnego rozdzialu bedzie Amanda czy ktos inny ;-)
UsuńA jaki miałaś wcześniej?
UsuńNicolas. Skąd taki pomysł?:p
No bo miała juz za męża jednego łowcę więć może kolejny? :) Chyba zaczytana w...(nie pamiętam konkretnie bo dawno zmieniałam) Tak w sumie zauwazyłam, że Amanda miała za męża człowieka,łowcę,wampira,pirata wiec jestem ciekawa jacy beda kolejni mezowie :)
UsuńUważasz, że powinna zaliczyć każdy rodzaj mężczyzny?:D
UsuńZacznę od tego, że niestety nie bardzo podoba mi się szablon. Obrazek jest ładny ale oczy mnie bolą od czerwonego tła :/
OdpowiedzUsuńPrzez etap z piratami zdążyłam zapomnieć, że istnieje ktoś taki jak łowcy i nie domyśliłam się kim jest Nickolas :) Musiał się zdziwić widząc ten krzyżyk:p
Przykro mi, że bolą Cię oczy:( ja zawsze czytam jak wstawiam i mnie nie bolą, ale może to kwestia indywidualna.
UsuńPewnie się zdziwił, pytanie, co z tym zrobi:p
Skończyć w takim momencie toż to istna zbrodnia ;P Mam nadzieję że następny rozdział trafi wcześniej niż w wyznaczonym terminie.
OdpowiedzUsuńMineło trochę lat ale dziwne że odkąd Amanda jest w Angli nie spotkała żadnego wampira.
Terminy wyznaczam po to, żeby Czytelnicy wiedzieli, kiedy spodziewać się rozdziału, więc raczej nie wstawię wcześniej, ani później.
UsuńPochowały się, niedobre:P
Uwielbiam czytać tą opowieść :D
OdpowiedzUsuńCieszę się bardzo:p
UsuńWiedziałam, że ona nie jest w stanie przetrwać choć jednej notki bez popadania w kłopoty i to po same uszy ;D Ale teraz to już pobiła samą siebie. Zapaść w letarg, gdy łowca mierzy w ciebie kołkiem?? Po prostu brak mi na to słów... ;D Ona to ma szczęście ;p Gdyby nie to, że opowiadanie opiera się na wspomnieniach, to chyba bym się modliła o to, aby zaintrygowała go na tyle, by pozostawił ją przy życiu ;) Choć na trochę, by dowiedzieć się jak to jest, że wampirzyca może nosić krzyżyk, by zaspokoić swoją ciekawość.
OdpowiedzUsuńAż jestem ciekawa jak to się dalej rozwinie.
Pozdrawiam ;)
Dopiero spojrzałam na tytuł następnej części i mam nadzieję, że to się nie tyczy naszej bohaterki, bo w przeciwnym razie Amanda wpadła po same uszy....
UsuńHaha a może Amanda jest teraz duchem, skąd wiesz?:P
UsuńPo same uszy, albo jeszcze dalej:D
Ulala... No to nieźle się porobiło, można by powiedzieć, jak nie urok to... łowca. Miejmy nadzieję, że poczeka do zmierzchu i pozwoli Amandzie się wytłumaczyć, ba musi! Jak dla mnie to wampirzyca za szybko zrezygnowała z 'penetrowania' dworku Erica, jak nic sprzątaczka miała jej coś do powiedzenia. No cóż, pozostaje czekać do kolejnego rozdziału.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :P
PS. Czytam twoje wszystkie rozdziały, ale nie komentowałam ostatnio, ponieważ nie miałam dostępu do klawiatury :)
O, słusznie zauważyłaś;p Służąca faktycznie mogła się przydać, ale Amanda uznała, że nie znajdzie tu rodziny:p
UsuńAle się porobiło! Jedno jest pewne - Łowca jej nie zabije :) Ale tak zdana na czyjąś łaskę to chyba jeszcze nigdy dziewczyna nie była.
OdpowiedzUsuńCiekawe jak pójdą dalsze poszukiwania. Może rodzina zobaczy ją na targu z nalepką "na sprzedaż"? xD
Jak to nie była? Była, była, nie pamiętasz?:p
UsuńHaha dobre, wykupią ją i będzie szczęśliwe zakończenie poszukiwań rodziny?:P
Mówisz była już w letargu a obok ktoś z kołkiem? Jej towarzysz z celi zabić jej nie zamierzał ;)
UsuńTo by było zabawne, ciekawe na ile ją by wycenili? ;)
Towarzysz z celi nie, ale Mazbah owszem:p
UsuńJakby za tanio, to chyba by się obraziła:P
Jasna sprawa. Trzeba się cenić :)
UsuńTrzeba by było sprawdzić, po ile wtedy schodziły wampirzyce:D
UsuńHmm, myślisz, że jest gdzieś taka lista? Ale musiało być drogo: złapać taką, dobrze zamknąć i nie dać się przy tym zabić to trudne zadanie ;P
UsuńNicolas aż tak bardzo się nie natrudził:P
UsuńNo, cena się trochę zaniży :)
UsuńOj to nie bardzo, może niech nie mówi, że tak łatwo mu poszło:p
UsuńDokładnie! Niech wymyśli jakąś trudną walkę, rany odniesione w boju, dobra bajeczka czyni cuda xd
UsuńMoże nie będzie musiał aż tak bardzo wymyślać:P
UsuńWitaj;)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że dopiero teraz, ale pochłonięta jestem całkowicie nauką. W końcu jednak udało mi sie znaleźć chwilę czasu, więc przeczytałam.
Amanda to ma prawdziwy dar do popadania w kłopoty i jednocześnie napotykania na swej drodze przystojniaków;P Ciekawe, gdzie się podziali Cravenowie? Zaintrygowało mnie to, że służka w jakiś sposób Amandę kojarzyła... No nic, zobaczymy. Końcówka naprawdę podkręciła akcję. jak zwykle przerwałaś w najbardziej interesującym momencie;P Mam nadzieję, że Amanda jakoś przetrwa. Jak zawsze czytało się tak przyjemnie, że mała nutka rozczarowania pojawiła sie, gdy rozdział dobiegł końca. Takie: "aj, za szybko":P czekam więc na NN i pozdrawiam [taniec-ze-smiercia]
Amanda przetrwa - to Ci mogę zdradzić:D
UsuńCzesć,
OdpowiedzUsuńsorry, że tak późno, nawał zajęć, nie miałam zbyt wiele czasu... Mam nadzieję, że zrozumiesz..
Rozdział cudowny, ale niepokoi mnie, że nie odnajduje rodziny. Dręczy mnie pytanie: czy jeszcze żyją. Mam nadzieję, że Amanda ich odnajdzie. No i że ten łowca ją oszczędzi. Prosze, daj AMadzie jeszcze żyć!
Weny życzę
Nicki
Zdradzę Ci sekret: to Amanda opowiada tę opowieść, więc raczej przeżyje:P Możesz odetchnąć z ulgą:p
UsuńUff...
Usuń