- Trochę to smutne, bo odbył się pogrzeb, ale i romantyczne zarazem, bo w końcu powiedział ci, czego chce – stwierdziła Karolina. Skinęłam głową.
- Zgadza się. Ze względu na niego postanowiłam zostać na wyspie. Wszystko zaczęło się układać.
- Na jak długo tam zostałaś?
- Biorąc pod uwagę ludzki czas, mogę powiedzieć, że na dość długo.
Zostałam. Nie chciałam odchodzić. Przyłapałam się na tym, że zaczęłam myśleć o tej wyspie jako swojej. Ludzie, którzy tu mieszkali, traktowali mnie jak księżniczkę. Dosłownie, przez co czasem czułam się z tym nieco niezręcznie. Na szczęście w końcu udało im się wytłumaczyć, żeby mówili mi po imieniu.
Teraz, kiedy mieszkańcy mogli już wychodzić po zmierzchu, miasto zatętniło życiem. Pary zakochanych w sobie nastolatków lub młode małżeństwa stały i wpatrywały się w księżyc. Dzieci biegały wesoło po miasteczku, dopóki rodzice nie zagonili ich do spania. Również sklepy przedłużyły godziny swojej pracy. Miasteczko nie wyglądało już na wymarłe.
Oczywiście na samym początku nie wszyscy odważyli się wyjść. Samantha osobiście dopilnowała, by została wyznaczona granica miasteczka. Zbudowano niewielki płot, który był bardziej symbolem niż przeszkodą, ale strzygi przekraczały go jedynie w wyznaczone dni.
Diana dotrzymała słowa, ludzie również. W każdy piątek na strzygi czekały zwierzęta. Kiedy kilka dni po zawarciu umowy pojawiłam się w jej jaskini, dowiedziałam się, że trzyma żołnierzy w swoich lochach. Nie komentowałam tej informacji. Wcześniej pewnie bym zareagowała, przekonywała, żeby tak nie robiła, ale po tym, co nam zrobili – co zrobili Billowi – uznałam, że sobie na to zasłużyli.
Zaprzyjaźniłyśmy się z Dianą. Była jedyną wampirzycą oprócz mnie na tej wyspie i o pewnych rzeczach mogłam rozmawiać tylko z nią. O braku słońca na twarzy, do którego obie tęskniłyśmy. O smaku potraw, którymi objadają się ludzie. Jak również o własnym odbiciu, gdy zakłada się nową sukienkę lub układa ciekawą fryzurę. Proste sprawy, których my nie mogłyśmy mieć.
Rozumiała mnie doskonale pod tym względem. Nigdy nie chciała być wampirzycą, ani tym bardziej strzygą. Nie dano jej wyboru. Mnie przynajmniej Erik zapytał, a ja wyraziłam zgodę, chcąc ratować życie. A Diana? Jej nikt nie pytał.
Czasami rozmawiałyśmy też o Eriku. Wcześniej ciężko było mi go wspominać, ale tym razem było inaczej. Diana słuchała mnie uważnie, chłonąc każde słowo o moim opiekunie. Wspominając go, czułam, jakbym była bliżej niego.
- Wiesz, myślę, że tak musiało być. Gdyby żył, twoje losy potoczyłyby się zupełnie inaczej – twierdziła, a ja czasem myślałam nad jej słowami. Może po części miała rację, mimo to wolałabym nigdy nie dotrzeć na wyspę piratów, gdyby tylko dzięki temu Erik miał żyć.
Ale nie żył i nic nie mogło tego zmienić.
Życie na Île de la Possession biegło w spokojnym rytmie. Ludzie nie byli tu ani bogaci, ani biedni. Jak się dowiedziałam, łupy rozdawane były zwykle przez szeryfa, którego funkcję, po wielokrotnych zebraniach rady, przejął Joshua Kinner. Uznano, że najbardziej nadaje się do tej roli, a ja potwierdziłam. Szeryf nie mógł być piratem, gdyż nie powinien opuszczać wyspy, dlatego rozpatrywano jedynie kandydatury stałych mieszkańców.
Rada zbierała się późnymi popołudniami, żebym mogła być obecna; stale powtarzali, że gdyby nie ja, miasteczko przestałoby istnieć. Nie do końca się z nimi zgadzałam, ale Shehereze ucinał wszelkie próby wyjaśnień. Siedziałam więc grzecznie, pilnie słuchając i czasem wyrażając opinię.
Objęcie urzędu szeryfa nie było dla Josha jedyną zmianą. Zbliżał się ślub jego i Samanthy. Mieli się pobrać późną jesienią, jeszcze przed nadejściem zimy. Rozpoczęły się przygotowania. Samantha sama szyła sobie suknię, używając materiałów z pirackich łupów. Suknia była w kolorze jasnej zieleni, symbolizując nadzieję i nowe życie. Lekki dekolt ozdobiony był maleńkimi szmaragdami, podobnie jak zakończenie rękawów, wąskich do nadgarstka, a dalej szerokich i bufiastych. Talię przecinał zielony pas z wplecionymi błyszczącymi szmaragdami. Suknia miała szeroki dół, który kończyła wyszywać panna młoda.
- Mało kto potrafi uszyć takie cudo – stwierdziłam.
- Matka mnie nauczyła – wyjaśniła Samantha, uśmiechając się lekko.
- Opowiedz mi o niej – poprosiłam ją.
Samantha również stała się moją przyjaciółką. Była zupełnie inna niż Diana, nie tylko pod względem wieku i człowieczeństwa. Strzyga robiła to, co chciała, stanowczo i bez wahania. Lubiła słuchać, mówiła niewiele, a jeśli już, to konkretnie i zwięźle. A Samantha? Zawsze miała wiele do powiedzenia. Przy podejmowaniu decyzji często musiała z kimś porozmawiać. No, może z wyjątkiem ślubu; tę decyzję podjęła sama i bez wahania. Siostra Robina była tak żywiołowa, że czasem trudno było za nią nadążyć, ale przy niej znacznie wzrastało pozytywne myślenie.
Z jej opowieści, częściowo jej brata, który niestety nie był aż tak skłonny do zwierzeń jak Samantha, oraz ze słów innych osób, wyłoniła się historia Shehereze'a.
Jego ojciec również był kapitanem piratów. Nazywano go: kapitan Robin. Znany był ze swojego okrucieństwa i władania piratami żelazną ręką. W odpowiedzi na bunt, przeciągnął buntowników i podejrzanych o sojusz z nimi piratów pod statkiem, z czego dwóch, którzy o dziwno przeżyli, kazał powiesić na maszcie; wisieli tam kilka dni, aż umarli.
Pewnego dnia w ręce okrutnego pirata wpadła śliczna hrabianka, która uciekła z domu, by nie musieć wychodzić za mąż za mężczyznę, którego przeznaczył jej ojciec. Była w przebraniu, ale kapitan od razu rozpoznał w niej kobietę. Początkowo chciał oddać ją swoim piratom, ale gdy ubrała się w suknię, umyła i uczesała, zmienił zadanie. Uznał, że jest godna, by zostać jego żoną.
Hrabianka Stafford była kobietą piękną, dumną i upartą. A także niezwykle odważną. Powiedziała kapitanowi wprost, że jeśli spróbuje ją pohańbić, zabije jego i siebie. Nie bała się śmierci, a wyraz buntu w jej oczach spodobał się okrutnemu piratowi. Czy ją kochał? Samantha twierdziła, że raczej nie. Niektórzy mówili, że musiał coś do niej czuć, ale nikt nie uważał, że była to miłość. Shehereze senior pogardzał miłością, twierdząc, że jest przyczyną ludzkich słabości.
Przywiózł hrabiankę na wyspę i pojął za żonę. Młoda wówczas buntowniczka zgodziła się na ślub; właściwie nie miała zbyt wielkiego wyboru. Niektórzy twierdzili, że kapitan jej się podobał. W każdym razie nigdy nie była mu uległa i nie zabiegała o jego względy, ale za każdym razem, gdy pirat wracał z łupami, zawsze przywoził mnóstwo prezentów dla żony. Nigdy się publicznie nie kłócili i wydawali się zgodnym małżeństwem.
A jednak nie do końca tak było. Dwa silne charaktery, z których żadne nie chciało ustąpić – kłótnie były nieuniknione, aczkolwiek zostawały w murach domu. Pierwsza poddała się hrabianka, po narodzinach dzieci.
Najpierw urodził im się syn. Shehereze ojciec był zadowolony, nazwał go swoim imieniem i mimo protestów matki, już od dziecka zaczął zabierać go ze sobą na wyprawy. Natomiast córką nie interesował się wcale. Na prezentach się kończyło. Samantha zapamiętała matkę jako pełną miłości kobietę, która była zawsze, gdy jej potrzebowała. Kiedy wracał syn, witała go z równą miłością, ale nigdy nie dała im odczuć, że któreś z nich kocha bardziej. Może dlatego rodzeństwo miało takie dobre stosunki ze sobą.
Początkowo Robin uważał ojca za wzór. Uczył się okrucieństwa i bezwzględności, uznając to za właściwą i przynależną mu wartość. Pewnego dnia jednak, po powrocie na wyspę, usłyszał kłótnię jego i matki. Poszło o niego. Matka nie chciała, by syn zabijał niewinnych ludzi. I wtedy ojciec ją uderzył. Bił ją przez chwilę, dopóki w końcu Robin nie wkroczył i go powstrzymał.
Wówczas to przysiągł sobie, że nigdy więcej nie pozwoli uderzyć matki. Ojciec stracił część szacunku u niego, ale bądź co bądź – nadal był jego ojcem, a długoletnie nauki nie poszły na marne. Syn miał częściowo jego charakter, na szczęście serce odziedziczył najwyraźniej po matce.
Kapitan Robin – senior – miał trzy statki. Jednym z nich sterował jego syn. Pewnego dnia wpadli w pułapkę. Ocalał tylko jeden okręt, a dzięki sprytowi Shehereze'a – syna – udało im się uciec. Ostatnie, co widział, to szczątki statku jego ojca. Wiedział, że gdyby wrócił, on i piraci z którymi płynął, zginęliby lub skończyli na szubienicy, a ojca i tak by nie uratował. Popłynął więc na wyspę, a piraci zgodnie orzekli, że podjął słuszną decyzję i w ten sposób w wieku dwudziestu lat został kapitanem piratów.
Mówili na niego kapitan Robin junior, co wprawiało go we wściekłość. Nie chciał żyć w cieniu ojca. By zbudować własną renomę, zabronił nazywania się po imieniu.
- Kapitan Robin nie żyje – mówił. - Teraz waszym przywódcą jest kapitan Shehereze.
Oczywiście Samantha nadal nazywała go po imieniu, ale na statku używał tylko nazwiska.
Po śmierci męża hrabianka trzymała żałobę. Wydawała się smutna i mówiła, jak bardzo jej przykro, że jej dzieci straciły ojca. Czy mimo wszystko go kochała? Tego nikt nie wiedział. Wiadomo było natomiast, że bardzo mocno kochała swoje dzieci. Zmarła pewnej mroźnej zimy, przeziębiwszy się za bardzo.
Szliśmy właśnie przez jeden z sadów, a różnokolorowe jesienne liście zdobiły ścieżkę. Powiedział mi wówczas, jak umarła jego matka.
- Nie była to tragiczna śmierć, gdyż długo chorowała, ale i tak byłą stanowczo za młoda, by umierać.
Wzięłam go za rękę.
- To musiało być bardzo bolesne.
- To było dawno. Przed nami przyszłość. Ślub Samanthy. - Zatrzymał się i spojrzał na mnie. - Co myślisz o podwójnym ślubie?
- Podwójnym? - Spojrzałam na niego zdziwiona. - A kto jeszcze bierze ślub?
- My. - Wziął moją dłoń i założył mi pierścionek na palec. Uniosłam dłoń. Idealnie dopasowany, z niewielkim oczkiem z brylantem. Był śliczny. Poczułam, jak w sercu rozlewa się przyjemne ciepło.
- Oświadczasz mi się? Nie powinieneś w takim razie najpierw mnie zapytać, czy się zgadzam?
- Po co? Przecież wiem, że się zgadzasz, rybko.
- Jesteś bezczelny – prychnęłam.
- To też wiem. - Uśmiechnął się szeroko. - To jak? Podwójny ślub?
- Po pierwsze, nie mam sukni...
- Tym się nie przejmuj, zdążymy coś wymyślić... - przerwał mi.
- A po drugie, mam jeszcze żałobę – dokończyłam. - Więc ślub może być najwcześniej w lecie w przyszłym roku.
- No tak, zapomniałem, że jesteś indiańską wdową – skrzywił się. - W takim razie pobierzemy się na początku lata.
- Zgoda. - Objęłam go za szyję i pocałowałam, a mój ukochany pirat odwzajemnił pocałunek.
Ślub Samanthy i Josha był uroczystością, w której uczestniczyło całe miasteczko. Była tam kapliczka, co prawda zamknięta, która służyła tylko na śluby. Na wyspie mieszkał wiekowy już nieco pastor, który prowadził takie ceremonię. Ślub odbył się późnym niedzielnym popołudniem, dlatego przewieziono mnie w krytym powozie, eskortując i pilnując, by nie dosięgło mnie słońce.
Panna młoda wyglądała przepięknie. Razem z Veronicą ułożyłyśmy jej fryzurę, a w sukni z połyskującymi szmaragdami przypominała księżniczkę. Joshua również nieźle się prezentował w odświętnym sukiennym fraku w ciemnozielonym kolorze. Słuchałam, jak przyrzekają sobie miłość i przypomniałam sobie wszystkie moje śluby. Edmund. Chris. Inyan. Martin co prawda nie był moim mężem, ale też przyrzekaliśmy sobie miłość, z której to przysięgi wzajemnie i w przyjaźni się zwolniliśmy.
Teraz miałam zamiar wyjść za Shehereze'a. Kochałam go. A gdy wampiry kochają, jest to silna i gwałtowna emocja. Wiedziałam, że przeżyję z nim jedynie jakieś pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat, ale czy miałam inne wyjście? Gdybym go zmieniła, wszystko bym zepsuła. Byłam tego pewna. Będziemy razem do jego śmierci. A potem... stracę go. Widocznie tak musiało być.
Czasem myślałam o moim przeznaczeniu. Na razie nie miałam pojęcia, kiedy i co muszę zrobić, by je wypełnić. Twarz matki pamiętałam jak przez mgłę, ale słowa, które wypowiedziała, wciąż tkwiły mi w głowie.
„Jeszcze nie nadszedł twój czas, Joanno. Masz wiele do zrobienia na tym świecie. Kieruj się dobrem. Zawsze i wszędzie.”
Wiele do zrobienia. Czułam, że chodzi tu o konkretną misję. A może niekoniecznie? Może byłam tylko zwyczajną wampirzycą z nietypowym stylem życia?
Wesele było huczne i tradycyjne. Kto jak kto, ale piraci potrafili się dobrze bawić. Obfity poczęstunek, tańce, śpiewy. Tej nocy czułam się jak w dzień, nie tylko z powodu mnóstwa pochodni oświetlających wszystko, lecz przede wszystkim przez obecność ludzi. W pewnym momencie poczułam się tam jak jedna z nich, choć przecież tak nie było. Aczkolwiek w ich oczach widziałam głównie ciekawość, żadnej wrogości czy strachu. Oczywiście byli też tacy, którzy zachowywali się z rezerwą, ale oni zwykle unikali patrzenia mi w oczy.
Przetańczyłam tę noc z Robinem. Tylko kilka razy udało mi się zatańczyć z kimś innym: z panem młodym oraz z kilkoma piratami. Oczywiście nie miałam nic przeciwko, Shehereze znakomicie tańczył, a w jego ramionach czułam się, jakbym idealnie do niego pasowała. Mimo że byłam wampirzycą, a on człowiekiem.
Minęła jesień, potem zima. Nic szczególnego nie wydarzyło się w tym czasie. W końcu dostałam własną trumnę, a właściwie sarkofag z wyrzeźbioną moją podobizną. Osobiście podziękowałam grabarzowi, który był zadowolony, choć też nieco zdziwiony; nie na co dzień dziękowali mu użytkownicy jego trumien.
Zima nie była zbyt mroźna, po niej szybko przyszła wiosna, a wraz z nią – nowa wyprawa. Piracka wyprawa.
- Zgadza się. Ze względu na niego postanowiłam zostać na wyspie. Wszystko zaczęło się układać.
- Na jak długo tam zostałaś?
- Biorąc pod uwagę ludzki czas, mogę powiedzieć, że na dość długo.
Zostałam. Nie chciałam odchodzić. Przyłapałam się na tym, że zaczęłam myśleć o tej wyspie jako swojej. Ludzie, którzy tu mieszkali, traktowali mnie jak księżniczkę. Dosłownie, przez co czasem czułam się z tym nieco niezręcznie. Na szczęście w końcu udało im się wytłumaczyć, żeby mówili mi po imieniu.
Teraz, kiedy mieszkańcy mogli już wychodzić po zmierzchu, miasto zatętniło życiem. Pary zakochanych w sobie nastolatków lub młode małżeństwa stały i wpatrywały się w księżyc. Dzieci biegały wesoło po miasteczku, dopóki rodzice nie zagonili ich do spania. Również sklepy przedłużyły godziny swojej pracy. Miasteczko nie wyglądało już na wymarłe.
Oczywiście na samym początku nie wszyscy odważyli się wyjść. Samantha osobiście dopilnowała, by została wyznaczona granica miasteczka. Zbudowano niewielki płot, który był bardziej symbolem niż przeszkodą, ale strzygi przekraczały go jedynie w wyznaczone dni.
Diana dotrzymała słowa, ludzie również. W każdy piątek na strzygi czekały zwierzęta. Kiedy kilka dni po zawarciu umowy pojawiłam się w jej jaskini, dowiedziałam się, że trzyma żołnierzy w swoich lochach. Nie komentowałam tej informacji. Wcześniej pewnie bym zareagowała, przekonywała, żeby tak nie robiła, ale po tym, co nam zrobili – co zrobili Billowi – uznałam, że sobie na to zasłużyli.
Zaprzyjaźniłyśmy się z Dianą. Była jedyną wampirzycą oprócz mnie na tej wyspie i o pewnych rzeczach mogłam rozmawiać tylko z nią. O braku słońca na twarzy, do którego obie tęskniłyśmy. O smaku potraw, którymi objadają się ludzie. Jak również o własnym odbiciu, gdy zakłada się nową sukienkę lub układa ciekawą fryzurę. Proste sprawy, których my nie mogłyśmy mieć.
Rozumiała mnie doskonale pod tym względem. Nigdy nie chciała być wampirzycą, ani tym bardziej strzygą. Nie dano jej wyboru. Mnie przynajmniej Erik zapytał, a ja wyraziłam zgodę, chcąc ratować życie. A Diana? Jej nikt nie pytał.
Czasami rozmawiałyśmy też o Eriku. Wcześniej ciężko było mi go wspominać, ale tym razem było inaczej. Diana słuchała mnie uważnie, chłonąc każde słowo o moim opiekunie. Wspominając go, czułam, jakbym była bliżej niego.
- Wiesz, myślę, że tak musiało być. Gdyby żył, twoje losy potoczyłyby się zupełnie inaczej – twierdziła, a ja czasem myślałam nad jej słowami. Może po części miała rację, mimo to wolałabym nigdy nie dotrzeć na wyspę piratów, gdyby tylko dzięki temu Erik miał żyć.
Ale nie żył i nic nie mogło tego zmienić.
Życie na Île de la Possession biegło w spokojnym rytmie. Ludzie nie byli tu ani bogaci, ani biedni. Jak się dowiedziałam, łupy rozdawane były zwykle przez szeryfa, którego funkcję, po wielokrotnych zebraniach rady, przejął Joshua Kinner. Uznano, że najbardziej nadaje się do tej roli, a ja potwierdziłam. Szeryf nie mógł być piratem, gdyż nie powinien opuszczać wyspy, dlatego rozpatrywano jedynie kandydatury stałych mieszkańców.
Rada zbierała się późnymi popołudniami, żebym mogła być obecna; stale powtarzali, że gdyby nie ja, miasteczko przestałoby istnieć. Nie do końca się z nimi zgadzałam, ale Shehereze ucinał wszelkie próby wyjaśnień. Siedziałam więc grzecznie, pilnie słuchając i czasem wyrażając opinię.
Objęcie urzędu szeryfa nie było dla Josha jedyną zmianą. Zbliżał się ślub jego i Samanthy. Mieli się pobrać późną jesienią, jeszcze przed nadejściem zimy. Rozpoczęły się przygotowania. Samantha sama szyła sobie suknię, używając materiałów z pirackich łupów. Suknia była w kolorze jasnej zieleni, symbolizując nadzieję i nowe życie. Lekki dekolt ozdobiony był maleńkimi szmaragdami, podobnie jak zakończenie rękawów, wąskich do nadgarstka, a dalej szerokich i bufiastych. Talię przecinał zielony pas z wplecionymi błyszczącymi szmaragdami. Suknia miała szeroki dół, który kończyła wyszywać panna młoda.
- Mało kto potrafi uszyć takie cudo – stwierdziłam.
- Matka mnie nauczyła – wyjaśniła Samantha, uśmiechając się lekko.
- Opowiedz mi o niej – poprosiłam ją.
Samantha również stała się moją przyjaciółką. Była zupełnie inna niż Diana, nie tylko pod względem wieku i człowieczeństwa. Strzyga robiła to, co chciała, stanowczo i bez wahania. Lubiła słuchać, mówiła niewiele, a jeśli już, to konkretnie i zwięźle. A Samantha? Zawsze miała wiele do powiedzenia. Przy podejmowaniu decyzji często musiała z kimś porozmawiać. No, może z wyjątkiem ślubu; tę decyzję podjęła sama i bez wahania. Siostra Robina była tak żywiołowa, że czasem trudno było za nią nadążyć, ale przy niej znacznie wzrastało pozytywne myślenie.
Z jej opowieści, częściowo jej brata, który niestety nie był aż tak skłonny do zwierzeń jak Samantha, oraz ze słów innych osób, wyłoniła się historia Shehereze'a.
Jego ojciec również był kapitanem piratów. Nazywano go: kapitan Robin. Znany był ze swojego okrucieństwa i władania piratami żelazną ręką. W odpowiedzi na bunt, przeciągnął buntowników i podejrzanych o sojusz z nimi piratów pod statkiem, z czego dwóch, którzy o dziwno przeżyli, kazał powiesić na maszcie; wisieli tam kilka dni, aż umarli.
Pewnego dnia w ręce okrutnego pirata wpadła śliczna hrabianka, która uciekła z domu, by nie musieć wychodzić za mąż za mężczyznę, którego przeznaczył jej ojciec. Była w przebraniu, ale kapitan od razu rozpoznał w niej kobietę. Początkowo chciał oddać ją swoim piratom, ale gdy ubrała się w suknię, umyła i uczesała, zmienił zadanie. Uznał, że jest godna, by zostać jego żoną.
Hrabianka Stafford była kobietą piękną, dumną i upartą. A także niezwykle odważną. Powiedziała kapitanowi wprost, że jeśli spróbuje ją pohańbić, zabije jego i siebie. Nie bała się śmierci, a wyraz buntu w jej oczach spodobał się okrutnemu piratowi. Czy ją kochał? Samantha twierdziła, że raczej nie. Niektórzy mówili, że musiał coś do niej czuć, ale nikt nie uważał, że była to miłość. Shehereze senior pogardzał miłością, twierdząc, że jest przyczyną ludzkich słabości.
Przywiózł hrabiankę na wyspę i pojął za żonę. Młoda wówczas buntowniczka zgodziła się na ślub; właściwie nie miała zbyt wielkiego wyboru. Niektórzy twierdzili, że kapitan jej się podobał. W każdym razie nigdy nie była mu uległa i nie zabiegała o jego względy, ale za każdym razem, gdy pirat wracał z łupami, zawsze przywoził mnóstwo prezentów dla żony. Nigdy się publicznie nie kłócili i wydawali się zgodnym małżeństwem.
A jednak nie do końca tak było. Dwa silne charaktery, z których żadne nie chciało ustąpić – kłótnie były nieuniknione, aczkolwiek zostawały w murach domu. Pierwsza poddała się hrabianka, po narodzinach dzieci.
Najpierw urodził im się syn. Shehereze ojciec był zadowolony, nazwał go swoim imieniem i mimo protestów matki, już od dziecka zaczął zabierać go ze sobą na wyprawy. Natomiast córką nie interesował się wcale. Na prezentach się kończyło. Samantha zapamiętała matkę jako pełną miłości kobietę, która była zawsze, gdy jej potrzebowała. Kiedy wracał syn, witała go z równą miłością, ale nigdy nie dała im odczuć, że któreś z nich kocha bardziej. Może dlatego rodzeństwo miało takie dobre stosunki ze sobą.
Początkowo Robin uważał ojca za wzór. Uczył się okrucieństwa i bezwzględności, uznając to za właściwą i przynależną mu wartość. Pewnego dnia jednak, po powrocie na wyspę, usłyszał kłótnię jego i matki. Poszło o niego. Matka nie chciała, by syn zabijał niewinnych ludzi. I wtedy ojciec ją uderzył. Bił ją przez chwilę, dopóki w końcu Robin nie wkroczył i go powstrzymał.
Wówczas to przysiągł sobie, że nigdy więcej nie pozwoli uderzyć matki. Ojciec stracił część szacunku u niego, ale bądź co bądź – nadal był jego ojcem, a długoletnie nauki nie poszły na marne. Syn miał częściowo jego charakter, na szczęście serce odziedziczył najwyraźniej po matce.
Kapitan Robin – senior – miał trzy statki. Jednym z nich sterował jego syn. Pewnego dnia wpadli w pułapkę. Ocalał tylko jeden okręt, a dzięki sprytowi Shehereze'a – syna – udało im się uciec. Ostatnie, co widział, to szczątki statku jego ojca. Wiedział, że gdyby wrócił, on i piraci z którymi płynął, zginęliby lub skończyli na szubienicy, a ojca i tak by nie uratował. Popłynął więc na wyspę, a piraci zgodnie orzekli, że podjął słuszną decyzję i w ten sposób w wieku dwudziestu lat został kapitanem piratów.
Mówili na niego kapitan Robin junior, co wprawiało go we wściekłość. Nie chciał żyć w cieniu ojca. By zbudować własną renomę, zabronił nazywania się po imieniu.
- Kapitan Robin nie żyje – mówił. - Teraz waszym przywódcą jest kapitan Shehereze.
Oczywiście Samantha nadal nazywała go po imieniu, ale na statku używał tylko nazwiska.
Po śmierci męża hrabianka trzymała żałobę. Wydawała się smutna i mówiła, jak bardzo jej przykro, że jej dzieci straciły ojca. Czy mimo wszystko go kochała? Tego nikt nie wiedział. Wiadomo było natomiast, że bardzo mocno kochała swoje dzieci. Zmarła pewnej mroźnej zimy, przeziębiwszy się za bardzo.
Szliśmy właśnie przez jeden z sadów, a różnokolorowe jesienne liście zdobiły ścieżkę. Powiedział mi wówczas, jak umarła jego matka.
- Nie była to tragiczna śmierć, gdyż długo chorowała, ale i tak byłą stanowczo za młoda, by umierać.
Wzięłam go za rękę.
- To musiało być bardzo bolesne.
- To było dawno. Przed nami przyszłość. Ślub Samanthy. - Zatrzymał się i spojrzał na mnie. - Co myślisz o podwójnym ślubie?
- Podwójnym? - Spojrzałam na niego zdziwiona. - A kto jeszcze bierze ślub?
- My. - Wziął moją dłoń i założył mi pierścionek na palec. Uniosłam dłoń. Idealnie dopasowany, z niewielkim oczkiem z brylantem. Był śliczny. Poczułam, jak w sercu rozlewa się przyjemne ciepło.
- Oświadczasz mi się? Nie powinieneś w takim razie najpierw mnie zapytać, czy się zgadzam?
- Po co? Przecież wiem, że się zgadzasz, rybko.
- Jesteś bezczelny – prychnęłam.
- To też wiem. - Uśmiechnął się szeroko. - To jak? Podwójny ślub?
- Po pierwsze, nie mam sukni...
- Tym się nie przejmuj, zdążymy coś wymyślić... - przerwał mi.
- A po drugie, mam jeszcze żałobę – dokończyłam. - Więc ślub może być najwcześniej w lecie w przyszłym roku.
- No tak, zapomniałem, że jesteś indiańską wdową – skrzywił się. - W takim razie pobierzemy się na początku lata.
- Zgoda. - Objęłam go za szyję i pocałowałam, a mój ukochany pirat odwzajemnił pocałunek.
Ślub Samanthy i Josha był uroczystością, w której uczestniczyło całe miasteczko. Była tam kapliczka, co prawda zamknięta, która służyła tylko na śluby. Na wyspie mieszkał wiekowy już nieco pastor, który prowadził takie ceremonię. Ślub odbył się późnym niedzielnym popołudniem, dlatego przewieziono mnie w krytym powozie, eskortując i pilnując, by nie dosięgło mnie słońce.
Panna młoda wyglądała przepięknie. Razem z Veronicą ułożyłyśmy jej fryzurę, a w sukni z połyskującymi szmaragdami przypominała księżniczkę. Joshua również nieźle się prezentował w odświętnym sukiennym fraku w ciemnozielonym kolorze. Słuchałam, jak przyrzekają sobie miłość i przypomniałam sobie wszystkie moje śluby. Edmund. Chris. Inyan. Martin co prawda nie był moim mężem, ale też przyrzekaliśmy sobie miłość, z której to przysięgi wzajemnie i w przyjaźni się zwolniliśmy.
Teraz miałam zamiar wyjść za Shehereze'a. Kochałam go. A gdy wampiry kochają, jest to silna i gwałtowna emocja. Wiedziałam, że przeżyję z nim jedynie jakieś pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat, ale czy miałam inne wyjście? Gdybym go zmieniła, wszystko bym zepsuła. Byłam tego pewna. Będziemy razem do jego śmierci. A potem... stracę go. Widocznie tak musiało być.
Czasem myślałam o moim przeznaczeniu. Na razie nie miałam pojęcia, kiedy i co muszę zrobić, by je wypełnić. Twarz matki pamiętałam jak przez mgłę, ale słowa, które wypowiedziała, wciąż tkwiły mi w głowie.
„Jeszcze nie nadszedł twój czas, Joanno. Masz wiele do zrobienia na tym świecie. Kieruj się dobrem. Zawsze i wszędzie.”
Wiele do zrobienia. Czułam, że chodzi tu o konkretną misję. A może niekoniecznie? Może byłam tylko zwyczajną wampirzycą z nietypowym stylem życia?
Wesele było huczne i tradycyjne. Kto jak kto, ale piraci potrafili się dobrze bawić. Obfity poczęstunek, tańce, śpiewy. Tej nocy czułam się jak w dzień, nie tylko z powodu mnóstwa pochodni oświetlających wszystko, lecz przede wszystkim przez obecność ludzi. W pewnym momencie poczułam się tam jak jedna z nich, choć przecież tak nie było. Aczkolwiek w ich oczach widziałam głównie ciekawość, żadnej wrogości czy strachu. Oczywiście byli też tacy, którzy zachowywali się z rezerwą, ale oni zwykle unikali patrzenia mi w oczy.
Przetańczyłam tę noc z Robinem. Tylko kilka razy udało mi się zatańczyć z kimś innym: z panem młodym oraz z kilkoma piratami. Oczywiście nie miałam nic przeciwko, Shehereze znakomicie tańczył, a w jego ramionach czułam się, jakbym idealnie do niego pasowała. Mimo że byłam wampirzycą, a on człowiekiem.
Minęła jesień, potem zima. Nic szczególnego nie wydarzyło się w tym czasie. W końcu dostałam własną trumnę, a właściwie sarkofag z wyrzeźbioną moją podobizną. Osobiście podziękowałam grabarzowi, który był zadowolony, choć też nieco zdziwiony; nie na co dzień dziękowali mu użytkownicy jego trumien.
Zima nie była zbyt mroźna, po niej szybko przyszła wiosna, a wraz z nią – nowa wyprawa. Piracka wyprawa.
Amanda mogłaby zacząć kolekcjonować te pierścionki :P
OdpowiedzUsuńMoże je kolekcjonuje:p Nie sądzę, żeby wyrzucała;)
UsuńTak też myślałam, że Robin miał ojca z twardą ręką, choć nie przypuszczałam, że do tego stopnia, aby jego syn chciał się kompletnie odciąć od niego, żeby w żaden sposób nie był z nim kojarzony...
OdpowiedzUsuńNatomiast sposób poznania jego matki z seniorem był dość zaskakujący i zarazem zabawny. Takie dwa charakterki... Oj, niekiedy musiało być między nimi ostro ;D
Sposób oświadczyn... Pozwól, że nie określę tego co on zrobił ;p Choć to było w jego stylu... ;D Przecież jakby ona mogła mu odmówić??? Jemu?? ;)Zabawne, naprawdę zabawne ;D
Odniosłam małe wrażenie, że Robin nie jest zbytnio zadowolony z tego, że Amanda ma takie doświadczenie (może to nie do końca dobre określenie na to co chcę powiedzieć) w sensie, że nie będzie jej pierwszym mężem i chyba nie tylko mężem... Wyczułam lekką złość (a może zazdrość??)jak przypomniała mu, że jeszcze ma żałobę... Może mi się to tylko wydawać, ale tak to zabrzmiało.
Nie muszę chyba mówić, że ich piracka wyprawa bardzo mnie ciekawi i już nie mogę się doczekać kiedy dodasz następny rozdział ;) I o co chodzi z tym potomkiem?? Muszę coś pokombinować, może coś wymyślę ;p
Pozdrawiam ;**
Może nie tyle chciał się odciąć, co nie chciał być do niego porównywany, być jego naśladowcą, tylko mieć własny wizerunek.
UsuńMasz rację, Robinowi nie podoba się, że jego ukochana kochała już innych przed nim:p Podobno każdy facet chce być dla kobiety tym pierwszym, a każda kobieta być dla mężczyzny tą ostatnią;P
Myślę, że w następnym rozdziale zaskoczę, a przynajmniej mam taką nadzieję;) a potem pojawi się nowa postać:P
Pozdrawiam:)
"...nie na co dzień dziękowali mu użytkownicy jego trumien" - Padłam i na razie nie wstanę xD Powiem tylko, że historia Robina idealnie pasuje do pirata jakim jest.
OdpowiedzUsuńNajważniejsze w powieści jest to, żeby wszystko do siebie pasowało;p Póki mi się to udaje, to jeszcze jest dobrze:)
UsuńCzyli szykuje się kolejny ślub Amandy.
OdpowiedzUsuńEh, ta to ma życie. ;p
Mam nadzieję, że wezmą Amandę na wyprawę. Historia S. ciekawa i szkoda mi jego matki, ona w porównaniu do ojca naprawdę kochała Robina i Samanthę.
Chciałabyś mieć tyle ślubów?:p
UsuńMoże ojciec też jakoś na swój sposób ich kochał;p
Kochał Robina, bo to był jego jedyny syn. ;p
UsuńZ takimi przystojniakami? Każda by chciała. ;)
Ja bym wolała jednego przystojniaka i już na zawsze;p
UsuńOj następna wyprawa. Ciekawe czy Robin bierze pod uwagę aby wziąć Amandę. Jeśli nie już się uśmiecham na samą myśl ich kłótni :) A wracając do historii, szczerze mówiąc myślałam że było to inaczej, a tutaj takie zaskoczenie. Mogłabym rzecz że nie daleko pada jabłko od jabłoni, gdy spojrzymy jak poznali oni swoje żony:) Ale tytuł następnego rozdziału bardzo mnie zaskoczył jestem ciekawa co skrywa.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ania P:)
Myślisz, że Amanda będzie się kłócić, żeby ją ze sobą zabrali?:p
OdpowiedzUsuńZdaje się, że Robin nieświadomie poszedł w ślady ojca;P
Serdecznie zapraszamy do nas na nn ;)
OdpowiedzUsuńWitaj;)
OdpowiedzUsuńOto i dotarłam do kresu moich zaległości u Ciebie. Trochę szkoda, bo przyjemnie się czytało;) Rozdział dosyć sielankowy - te śluby i spokojne życie. Ładnie podsumowany pewien kolejny etap w życiu Amandy. No i te oświadczyny Shehereze... Heh, dość oryginalne, zresztą jak sam kapitan. Sporo już tych oświadczyn i ślubów Amanda przeżyła i bardzo mnie ciekawi, ile jeszcze przed nią. No i kolejna wyprawa... Amanda raczej będzie chciała popłynąć, pytanie co na to Robin;P Co ja Ci mogę powiedzieć? Uwielbiam to opowiadanie z rozdziału na rozdział coraz bardziej. Jest w nim tyle pasji, to sie czuje. Już nie mogę się doczekać NN. Pozdrawiam [taniec-ze-smiercia]
Jeszcze trochę i Amanda uznana zostanie za zawodową pannę młodą:D
Usuń